Shiraberu

Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji

Pokaż wiadomości

Ta sekcja pozwala Ci zobaczyć wszystkie wiadomości wysłane przez tego użytkownika. Zwróć uwagę, że możesz widzieć tylko wiadomości wysłane w działach do których masz aktualnie dostęp.

Wiadomości - Shura

Strony: [1] 2 3 ... 11
1
Zapisy / Odp: Zapisy
« dnia: Czerwiec 25, 2014, 09:43:40 »
Przyjęty!
Jako szczenię raczej nie możesz mieć własnej jaskini lub norki,chyba że się do kogoś doczepisz. Jak nie chcesz z nikim mieszkać,to zrobię ogólną jaskinię dla szczeniąt.

2
Opowiadania / Odp: Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:44:45 »
Na razie tyle xD
Starałam się pisać tak,aby w przyszłości mogła łatwo powstać manga na podstawie tego.
Opowiadanie nie ma jeszcze tytułu (myślałam nad "Dwie" czy cośtam) ani określonych gatunków,więc chętnie przyjmę każdą propozycję i pomoc <3

3
Opowiadania / Odp: Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:42:20 »
Spotkanie – niedziela, 28 kwietnia
Swoje poszukiwania rozpoczęłam w Tokio, w jednym z tamtejszych urzędów. Tak przy okazji postanowiłam pozwiedzać miasto, bo jako tako to tu nie byłam. Ale cóż, najpierw priorytety. Pani w urzędzie sprawdziła w spisie ludności i podała mi adres. A więc Sayuki Akihiko dalej mieszka w Japonii? Na dodatek w Tokio? Miło. Przynajmniej nie muszę nigdzie daleko teraz jechać i może uda mi się go wyciągnąć na zwiedzanie miasta… Pojechałam taksówką pod wielki apartamentowiec, w którym rzekomo mieszka mój prawdziwy ojciec… Wjechałam windą na odpowiednie piętro, znalazłam te drzwi… i nie mogłam. Ręce zaczęły mi się trząść, zaczęłam się zastanawiać, co mam powiedzieć… Stresowałam się. I to bardzo.
*Nie bądź ciotą, zapukaj wreszcie albo ja to zrobię.* - ten głos coraz mniej mnie przerażał. Może i brzmiał tak, jak mój własny, ale słyszałam w nim kompletnie inna osobę. Jakby się bardziej wsłuchać, można by usłyszeć różnicę…
Posłuchałam rady i zapukałam. Co prawda, cicho, ale zawsze… Po chwili byłam tak zestresowana, że chciałam stamtąd uciec, ale moje nogi nie chciały mnie słuchać. Nie wiem czemu… Nie mogłam się ruszyć z miejsca, a kiedy nikt nie otwierał, mimowolnie moja ręka się uniosła i kliknęła przycisk dzwonka.
*Co ty robisz!?* - jakbym pytała „tą inną” w mojej głowie…
*Zrobiłam to, na co ty nigdy byś się nie odważyła. Już prędzej byś kogoś zabiła niż zadzwoniła. Wyświadczyłam ci przysługę, więc ciesz się.*  - westchnęłam, ale trochę mnie to uspokoiło. To dziwne uczucie, porozumiewać się z kimś, kto siedzi w twojej głowie… to jest niezwykłe.
Po chwili usłyszałam dźwięk otwieranego zamka i przez drzwi wyjrzał dość wysoki, jak na Japończyka, mężczyzna o białych włosach. Nie wyglądał zbyt staro, maksymalnie na 35 lat. I chyba tyle miał.
-Tak? – spytał, dość pewny siebie. Zlustrował mnie od stóp aż do czubku głowy. Był prawie tej samej wielkości, co ja…
-Czego chcesz? – dodał po chwili, troszkę zirytowany moim nie-odpowiadaniem.
-G..gomene! Przyszłam do pana… bo.. etto… tak się składa, że… chyba jest pan moim ojcem…. – speszyłam się i zrobiłam cała czerwona.
*Zuch dziewczyna!* -zaśmiała się.
-Niby jak to!? Że niby mam córkę? Nie chrzań mi tu i spływaj! – chciał mi zatrzasnąć drzwi przed nosem, ale wsadziłam , czy też raczej „moja pomocniczka” mi ją wsadziła, do jego mieszkania. Bardzo mocno mnie zabolało, ale nie krzyknęłam. Łzy same napłynęły mi do oczu. Mężczyzna od razu mnie złapał i, widocznie z przykrością w oczach, zaczął przepraszać. Noga zaczęła mi puchnąć, więc wziął mnie na ręce i wniósł do swojego pięknego, przestronnego apartamentu. Było w nim bardzo jasno, gdyż cały salon był przeszklony. Posadził mnie na dużej, skórzanej kanapie.
-Wybacz ta bezpośredniość, ale musisz zdjąć spodnie. Chyba że chcesz, żeby potem ci je pokroili w szpitalu.
Kiwnęłam głową, choć bardzo niechętnie. Pan Akihiko odwrócił się do mnie plecami. Rozpięłam rozporek i ledwie ściągnęłam spodnie. Noga dalej puchła…
-Zdjęłaś już?
-H..hai!
Mężczyzna odwrócił się i zlustrował mnie od dołu do góry. Znowu. Wstydziłam się, wiadomo, byłam tylko w bluzce i w majtkach. Na dodatek, to kompletnie obcy mi facet. Uśmiechnął się i przeszedł do kuchni, po czym wrócił z jakąś maścią. Bez słowa uklęknął przy mnie i zaczął wsmarowywać mi ją w nogę… Nie wiem, czy da się być jeszcze bardziej czerwonym, ale tak właśnie się czułam.
-A..p..pamięta pan Lucindę?
-Lucinda… nie mógłbym zapomnieć. Piękna Brytyjka, niestety mężatka… Ale dni z nią były chyba najszczęśliwszymi w moim życiu.
-A ja jestem efektem tych dni. – mruknęłam.
-Faktycznie, jesteś trochę do niej podobna. Ale… po co do mnie przyszłaś? Jej mąż cię tu po mnie przysłał!?
-Iie. Sama chciałam tu przyjść. Chciałam poznać mojego tatę. – uśmiechnęłam się, choć noga bolała coraz bardziej. A przynajmniej tak mi się wydawało. Maść się wchłonęła, więc niedługo powinna pomóc… Akihiko się uśmiechnął. Chyba sprawiło mu przyjemność to, że nazwałam go tatą.
-Przepraszam, że przytrzasnąłem ci nogę… Po prostu… już kilka razy mi się tak zdarzało. Bycie dość sławnym aktorem jest męczące.
-Jest pan aktorem? – spytałam, lekko nie dowierzając. Popatrzył na mnie maślanymi oczami.
-Nie słyszałaś o mnie? Sayuki Akihiko, jeden z najlepszych aktorów w Japonii! Grał w wielu produkcjach, a także w reklamach! Co prawda, na scenie używa swojego pseudonimu i jest znany jako… tututudum! Kotoya Kise!
-Nie, pan wybaczy, nie znam. – w tym momencie zaliczył zgona. Był chyba troszkę zbyt pewny siebie.
-A myślałem, że jestem sławny… Może przestanę używać pseudonimu… Tak, niech się wszyscy dowiedzą, jak się naprawdę nazywam… - mamrotał coś do siebie.
-Ale proszę pana, nic się nie stało…
-Jak to „nic”? Żeby nawet własna córka nie wiedziała, kim jest jej tatuś! Co ze mnie za gwiazda… - przyglądałam mu się, po czym się zaśmiałam. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i pogłaskał mnie po głowie.
-Chyba rzeczywiście jesteś moją córką… - westchnął.
-No cóż, teraz trzeba będzie zrobić z ciebie małą gwiazdkę! Co ty na to? Jestem pewien, że po mnie odziedziczyłaś talent aktorski! – dodał, natchniony wizją mnie grającej w jakimś filmie akcji.
-N..nie jestem pewna, czy to dobry pomysł…
-Niby czemu nie? Wiesz, jaka będziesz sławna? Wyobraź to sobie…
*Nie! Kategorycznie nie! Nie pozwól mu na to! Bo się jeszcze dowiedzą o naszym małym sekrecie!*
*Przecież wiem…*
-Niezbyt dobrze się czuję, kiedy ludzie na mnie patrzą… Trauma z dzieciństwa, wiesz. Poza tym, to będą problemy nie tylko dla mnie, ale też i dla ciebie… - odparłam.
-Poza tym, ja muszę się już zbierać. Opuchlizna troszkę zeszła… - próbowałam się wcisnąć z powrotem w moje spodnie, ale Akihiko mnie powstrzymał.
-Nie ma mowy, nie będziesz mi nigdzie szła w takich obcisłych spodniach. Poczekaj chwilę… - powiedział i wyszedł. Po chwili wrócił i usiadł obok mnie, z uśmiechem na ustach. Popatrzyłam na niego lekko zdziwiona. Po jakichś dwóch minutach zadzwonił dzwonek do drzwi. Wstał, otworzył i wrócił do mnie z jakąś paczką…
-Otwórz, to dla ciebie! – podał mi nożyk.
Posłusznie zrobiłam, o co prosił. Oczywiście, przy okazji pocięłam sobie palce. Trzy. Nie mocno, ale krwawiły. Zaczęłam zlizywać krew, a tata przyniósł plasterki, po czym zakleił mi rany. Po kolejnej, na szczęście udanej próbie, z pudełka wyjęłam piękną, czarną, długa suknię (a’la  http://fc07.deviantart.net/fs13/i/2007/006/3/d/Gothic_Lolita___Aristocrat_by_Amenoel.jpg ) . Przyjrzałam jej się…
-Jest… piękna… ale chyba cię pogięło!
-Co? O co ci chodzi! Jestem pewien, że będziesz w niej wyglądać ślicznie!
-Nie o to mi chodzi… Mam tak łazić po mieście!?
-A co, nie podoba ci się? – spytał, trochę smutny.
-Znaczy, sukienka jest śliczna, ale nie do zwiedzania miasta!
-Więc mam znaleźć coś lepszego?
-Jeślibyś mógł…
Westchnął. Po kilku minutach przyszła kolejna paczka. Wyjęłam kolejną, o wiele krótszą sukienkę w stylu wa lolita. (http://4.bp.blogspot.com/-v_xanUnZolc/TZERo1kFNjI/AAAAAAAAAkc/Sl3cmdeK5OE/s1600/1CT00012_01.jpg ) Westchnęłam.
-Tato, proszę cię, coś normalnego! Może być nawet lolita, ale taka nadająca się do zwiedzania!
-No dobrze… może chcesz taką militarną? Przy okazji będziesz sprawiać wrażenie kogoś ważnego, wiec raczej nikt cię nie będzie zaczepiał..
-Dobra, byle szybko, bo mi nie starczy czasu na zwiedzanie!
Trzecia paczka. Szczerze, zawsze chciałam mieć taką lolitę… (http://img01.taobaocdn.com/imgextra/i1/77724479/T2J0X.XrRaXXXXXXXX_!!77724479.jpg )
Przebrałam się w nią i wyglądałam jak jakaś wojskowa szycha… Do tego dostałam dość wysokie kozaki na dość niskim obcasie, i nawet karabin! Widać tutaj siłę bycia sławnym… Oczywiście broń nie była nabita, a na dodatek zabezpieczona, więc miałam ją tylko dla szpanu.
-Możesz zatrzymać te wszystkie sukienki. Ten sklep i tak nie przyjmuje zwrotów.
-Nie… czułabym się nieswojo, gdybym przyjęła takie prezenty od ledwo poznanej osoby… Ale nie powiem, zaskoczył mnie pan. Jaką ma pan pewność, że jestem pana córką?
-Żadnej. Ale to sprawdzę, nie bój się. Wyglądasz pięknie…
-Dziękuję. – byłam nieźle podjarana, ale nie dałam tego po sobie poznać.
-To jak? Idziemy?
-Idziesz ze mną… tato? – dalej dziwnie mi było się tak do niego zwracać…
-No pewnie. – powiedział i założył okulary przeciwsłoneczne. Przepuścił mnie w drzwiach, po czym ruszył ze mną do windy. Zjechaliśmy na sam dół i, choć wiedzy o tym, że to mój ojciec, czułam się nieswojo. Bardziej niż u niego w mieszkaniu. Z drugiej strony, to nadal przecież obcy dla mnie facet.
Wyszliśmy z budynku i, do tej pory, nie wymieniliśmy żadnego słowa. Dopiero wtedy zaczęłam się zastanawiać, czy „druga ja” nie będzie chciała go zaatakować.
*Spoko, rodzinki nie ruszam… zazwyczaj.* - parsknęła. O dziwo, porozumiewanie się z nią robiło się dla mnie nadzwyczaj wygodne. Na dodatek, było całkiem miło. Zaraz, co ja gadam!? To jest straszne!
Już sama siebie nie rozumiem…
-To co chciałabyś zobaczyć? – spytał Akihiko, zainteresowany.
-Wiesz, nie wiem, czy dam radę chodzić tak cały dzień… może lepiej pojadę już do domu… - chciałam się wymigać. W sumie, nie kłamałam. Noga naprawdę mnie bolała. Bardziej, niż przedtem. Choć to pewnie dlatego, że siedziałam przez cały czas.
-To daj się chociaż zaprosić na lody… za tę nogę.
Kiwnęłam głową, nawet nie patrząc mu w oczy. Ruszyliśmy, powolnym krokiem, w stronę przystanku autobusowego. Tata mieszkał dość daleko od centrum, gdzie było mnóstwo lodziarni. Kogo ja oszukuję. Tutaj praktycznie wszędzie są lodziarnie, nawet naprzeciwko.
W każdym bądź razie, wsiedliśmy do autobusu. Nie było w nim tłumów, więc bez problemu usiedliśmy. Wszyscy się na nas patrzyli, ale starałam się to ignorować. Tata spojrzał na mnie i się uśmiechnął, więc odpowiedziałam mu tym samym. Pomimo to nie czułam się pewnie. W końcu wysiedliśmy. Praktycznie środek miasta. Mnóstwo ludzi dookoła. Byłam trochę zdenerwowana. Nie wiedziałam, ile dam radę chodzić, a poza tym, nie mogłam mieć pewności, że „druga ja” nie postanowi przejąć pałeczki. Dalej bez słowa weszliśmy do pierwszej lodziarni, która była droższa od przeciętnych. Usiedliśmy razem przy jednym stoliku. Dopiero kiedy dostaliśmy zamówione lody, tata się odezwał.
-Co ty taka cicha jesteś? U mnie w domu to cały czas coś mówiłaś… coś się stało?
-Nie, nic… tylko..
-Czujesz się niepewnie? Nie bój się, też jestem trochę zdezorientowany.
Uśmiechnęłam się. Nagle usłyszałam głosy jakichś dwóch dziewczyn, które najwyraźniej gadały o moim tacie, bo chwilę potem do nas podeszły.
-Pan Kotoya Kise? Jesteśmy pana wielkimi fankami! – jarały się. Trochę mnie to irytowało. Akihiko, jak gdyby nigdy nic, zignorował mnie i zaczął się cieszyć jak głupi do sera. Był o wiele bardziej dumny, niż mogłam się tego po nim spodziewać. Chrząknęłam znacząco. Dziewczyny popatrzyły na mnie i zlustrowały mnie od góry do dołu.
-Panie Kotoya, kto to?- wskazały na mnie, widocznie zirytowane moją obecnością. Przewróciłam oczami.
-To… moja córe..! – zamknął się w połowie cłowa, bo go kopnęłam pod stołem. Dość mocno. Popatrzył na mnie, ze łzami w oczach.
-Jestem dowódcą japońskich oddziałów wojskowych. W czymś problem? – powiedziałam całkiem poważnie. A właściwie, to „ona” powiedziała. Westchnęłam sama do siebie, w myślach.
-I..iie… - zmieszały się dziewczyny, troszkę przestraszone.
-T..to my już m..może nie b..będziemy przeszkadzać… - wycofały się i szybkim krokiem wyszły z lodziarni. Uśmiechnęłam się triumfalnie, a tata dziwnie na mnie patrzył.
-Czemu mnie kopnęłaś? I czemu skłamałaś? – pytał, jeszcze bardziej zdezorientowany.
-Bo nie chcę mieć potem problemów. A teraz wybacz, muszę już jechać… - wstałam i ruszyłam ku wyjściu. Zanim jednak otworzyłam drzwi, Akihiko złapał mnie za nadgarstek i wsadził mi do dłoni kawałek papieru.
-To mój numer. Jak coś, to dzwoń. – powiedział i bez ostrzeżenia wyrwał mi kilka włosów. Nie zareagowałam.
-A to do sprawdzenia. Zadzwoń do mnie za godzinę. – zaśmiał się, a ja poszłam na pociąg.
Wielu ludzi po drodze mi się przyglądało. No bo kto normalny łazi w stroju militarnym i z karabinem po mieście!?
Nieważne.
Już nic nie jest ważne.
Chcę do domu.
Wsiadłam do pociągu. Oprócz mnie, w przedziale były trzy osoby. Westchnęłam. W domu będę dopiero za trzy godziny… na dodatek ostatnie dziesięć kilometrów muszę iść na piechotę. Popatrzyłam na pasażerów.
Był jeden mężczyzna, koło 60. Czytał sobie dzisiejszą gazetę. Była kobieta, mająca na oko 30 lat. Ale moją uwagę przykuł trzeci pasażer. Chyba był w moim wieku, wysoki, z ciemnymi włosami i pięknymi, błękitnymi oczami. Słuchając muzyki, spoglądał na mnie zza swoich okularów. Coś mnie zaintrygowało. Uśmiechnęłam się do niego, co prawda mimowolnie.
*Co ty, do cholery, robisz?* - spytałam tą drugą.
*A nic, spodobał mi się. I zamierzam ci pokazać, jak podrywa się facetów.* - zaśmiała się.
*Poza tym, mów mi Nashi.* - zaczynałam się bać. Pamiętam początki zjawiska zwanego „rozdwojeniem jaźni”. Wtedy tylko zabijałam, nawet o tym nie wiedząc… a teraz? Nashi mnie torturuje. Nie dość, że panuje nad moim ciałem, to jeszcze karze mi się przyglądać.
Wstałam. A właściwie to Nashi wstała. Podeszła do chłopaka i popatrzyła mu w oczy. Zachęcająco się uśmiechnęła. Znaczy, był to pociągający uśmiech. Nie wiedziałam, że mięśnie mojej twarzy pozwalają mi na taką minę. Chłopak odwzajemnił się tym samym. Nashi uśmiechnęła się trochę szerzej, złapała chłopaka za kołnierz koszuli, którą miał na sobie i przyciągnęła go do siebie, składając na jego nad wyraz wspaniałych ustach namiętny pocałunek. To było uczucie nie do opisania. Tak, jakbym to j się z nim całowała, ale jednocześnie nie. Jakby to był sen. O dziwo, nieznajomy nie stawiał oporu. Wręcz przeciwnie. Delikatnie złapał Nashi za tył głowy i zaczął ją całować jeszcze namiętniej. Wstał. Teraz to on musiał się schylać. Kobieta udawała, ze nas nie widzi, zaś mężczyzna patrzył pożądliwie. Wzdrygnęłam się. A przynajmniej chciałam. Ale nie mogłam.
*Już wiesz, jak to jest być uwięzionym w czyimś ciele.* - odezwała się. Wcześniej się nawet nie zastanawiałam, jak ona się czuje…
Chłopak dotykał ją coraz bardziej nachalnie. Ręce przeniósł najpierw na plecy, a potem na pośladki. Wszystko czułam, a nie mogłam się ruszyć… Było jednocześnie cudownie i strasznie… On tak cudownie całował… Po chwili jednak przestał i popatrzył mi w oczy. Uśmiechnął się.
-Mogę wiedzieć, jak się nazywasz? – odezwał się cicho, pięknym , pociągającym głosem. Aż miałam ochotę pozwolić Nashi na dalsze działania. Działał na mnie tak hipnotyzująco…
-Nashi. - odezwał się mój głos, a usta same sięgnęły do jego. Pomimo wielkiej przyjemności, nie mogłam pozwolić Nashi działać. Skupiłam się i spróbowałam zrobić cokolwiek. Wyszło nawet dobrze… no, może oprócz tego, że udało mi się tylko ugryźć go w język. Okularnik od razu się cofnął, łapiąc się za usta. Poczułam smak krwi. Chłopak był trochę zdziwiony i przestraszony jednocześnie. Oblizałam się. A właściwie, to znów Nashi. Zaśmiała się i zbliżyła do chłopaka, a ten uciekł i wpadł do innego przedziału. Popatrzyła za nim i usiadła z powrotem na miejscu.
*I widzisz, tak to się robi!* - powiedziała triumfalnie.
*Ale czemu go ugryzłaś!?*
*Bo chciałam… wiesz przecież, jak lubię krew…*
Prychnęłam. Oczywiście w myślach. Odzyskałam panowanie nad ciałem, więc odetchnęłam z ulgą. Dopiero po chwili spojrzałam na zegarek. Naprawdę minęło aż tyle czasu?! Wow, całe 15 minut. Patrzyłam przed siebie, a dokładniej na majaczące widoki zza szyby… Zasnęłam.
Obudził mnie dopiero komunikat o mojej stacji.
 Westchnęłam, kiedy musiałam wysiąść na nudnej, opuszczonej stacji. W dodatku byłam zaspana. Z drugiej strony, może i dobrze. Przynajmniej Nashi nie będzie miała możliwości nikogo zabić. Ruszyłam do domu…

4
Opowiadania / Odp: Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:41:36 »
Rywalka? – Czwartek/Piątek, 25/26 kwietnia
Czwartek. Po prawie całym tygodniu (od piątku) siedzenia w domu pełna sił poszłam do szkoły i… dowiedziałam się, że od poniedziałku do naszej klasy chodzi nowa dziewczyna. Rinkaji Meshika… wyróżniała się z tłumu. Długie, czerwone włosy od razu rzucały się w oczy. Już po pierwszej lekcji podeszła do mnie i z uśmiechem na ustach się przedstawiła.
-Ja… jestem Mirajane. – powiedziałam trochę niepewnie. Dziewczyna wydawała się być miłą osobą, ale jednak coś mi nie pasowało…
-Hajimemashite! – powiedziała z uśmiechem.
-Ale od razu mówię, że to ja tutaj będę szkolną idolką, jasne? – dodała po chwili, z lekką wrogością w głosie.
-Niezbyt rozumiem, o co ci chodzi… - stwierdziłam, niezbyt przejęta.
-Wiem, że spora część chłopaków z naszej klasy się tobą interesuje… zwłaszcza mój ukochany kuzyn… nie myśl sobie, że tak łatwo ci go oddam.
-Ale o co ci chodzi?
-O to, żebyś się odczepiła od Naokiego!
-Ale to raczej on się do mnie przyczepił…
-Raczej ci nie uwierzę… - syknęła.
-Poza tym, tylko się przyjaźnimy i nic ci do tego. – miałam ochotę się na nią rzucić…
*Zrób to!* -usłyszałam jakiś głosik w mojej głowie.
*Rzuć się na nią, wydrap oczy tej małej dziwce!* -znowu. Złapałam się za głowę…
-Przestań… Przestań! – zaczęłam krzyczeć, nawet nie wiem kiedy. Cofnęłam się, opierając plecy o ścianę. Na twarzy Meshiki malowało się zdziwienie mieszane z pogardą.
-No już, bez przesady. To, że chciałam ci tylko podokuczać, to nie jest powód do krzyku. – powiedziała z irytacją w głosie i sobie poszła.
*Baka! (Idiotka!) Straciłaś taką sytuację! A mogło być tak pięknie, tak krwawo…* -znów usłyszałam ten głos… brzmiał jak… jak mój własny. Czyli ta osóbka może się ze mną komunikować? Od samego początku siedziała cicho gdzieś daleko, w krańcach mojej podświadomości i tak n nagle się odzywa? A może… może jej siła zależy od mojego nastroju? A co jeśli ona niedługo weźmie górę nad prawdziwą mną? Dużo pytań nasuwało mi się do głowy, ale tajemniczy głos umilkł… znów byłam sama w swoim ciele. Ale nie wiem, na jak długo…
Zabrzmiał dzwonek na lekcje. Szybkim krokiem poszłam w stronę sali i wpadłam na kogoś, upadając na ziemię. Wpadłam na… Kai-kuna?
Wcześniej niezbyt ze sobą gadaliśmy, może ze dwa-trzy razy zmieniliśmy parę zdań… wysoki chłopak, o włosach w kolorze głębokiego fioletu i słodkich, ciemnoróżowych oczach.
-Gomene (wybacz), Mira -chan.– powiedział z uśmiechem i podał mi rękę, żeby pomóc mi wstać.
-Arigatoo, Netsumoshi-kun. – chwyciłam dłoń i dość niezdarnie się podniosłam.
-Mów mi Kai. Nie lubię, jak ktoś, do kogo od dawna mówię po imieniu, zwraca się do mnie po nazwisku…
-Hai (dobrze), Kai-kun. – uśmiechnęłam się.
-To co, Mira-chan? Idziemy razem do klasy?
-Hai. – uśmiechnąłem się i poszłam razem z chłopakiem, który po raz pierwszy mnie zaintrygował… wcześniej jakoś nie zwracałam na niego uwagi.
Kiedy tylko weszliśmy do klasy, zostałam spenetrowana wzrokiem przez Meshikę… widać, że niezbyt podobało się jej zainteresowanie płci przeciwnej moją osobą i jakby mogła, to zabiłaby mnie wzrokiem. Odpowiedziałabym jej obojętnością, ale jakoś nie potrafiłam. Mój wzrok… wzrok psychopatki, która z chęcią mordu w oczach skutecznie ją przestraszył. Odwróciła się, a ja z uśmiechem na ustach zajęłam swoje miejsce. Po chwili otrząsnęłam się i ze strachem przed samą sobą skryłam twarz w dłoniach. Brak samokontroli zdarzał mi się tylko na samym początku i w chwilach zagrożenia… A teraz co? Wystarczy na chwilę spuścić gardę, a już zachowuję się kompletnie inaczej.
Wcześniej na to nie zwróciłam uwagi… ale Meshika nie była przecież jedyną osobą w tej klasie. Wszyscy dostrzegli moje krwistoczerwone oczy i ukrytą w nich śmierć… Wszyscy na te kilka chwil się ode mnie odwrócili… przyjaciele poznali tą mnie, której wcześniej nigdy nie widzieli. Zaczęłam się bać, że przez tą małą wpadkę mogę ich stracić…
Na przerwie jednak okazało się, że mój lęk był niczym nieuzasadniony… widać nie chcieli zaczepiać tego tematu, więc starali się wyrzucić tamto wydarzenie z pamięci. Siedzieliśmy tak, już od jakiegoś czasu we czwórkę. Ja, Azusa, Naoki i Takashi. Ale tym razem, nasze grono na chwilę się powiększyło. Do Naokiego od tyłu podeszła jego czerwono włosa kuzynka i mocno go przytuliła…
-Na-o-ki-kun! – zachowywała się jak z jakiegoś shonena mieszanego z ecchi… uśmiech na ustach, cycki wtulające się w głowę niewinnego chłopaka i przy okazji kazirodztwo… idealna postać shonena ecchi. Przewróciłam oczami, nieco zirytowana tą sytuacją. Meshika to zauważyła, więc od razu się od niego odkleiła i ze sztucznym uśmiechem na twarzy zwróciła się do wszystkich. Naoki jakoś niezbyt się zdziwił całym zajściem, tak, jakby to nie był pierwszy raz,
-Mogę się do was przyłączyć? – spytała tak słodko, jak się tylko dało. A może nawet i bardziej… co ona, otaku?
-A czemu akurat do nas?- spytałam, ale zachowując neutralność w głosie.
-Jak to „czemu”? Bo tutaj jest mój kochany Naoki-kun! – poczochrała jego włosy, a on delikatnie, ale stanowczo odepchnął jej rękę.
-Meshika-san… rozumiem, że mnie lubisz, ale powinnaś tak tego okazywać. To nie jest normalne. – odpowiedział, kiedy ta z lekko zdziwioną na niego patrzyła. Popatrzyłam na Azusę, która był równie zniesmaczona tą sytuacją co ja.
-Właśnie, Rinkaji-san, może lepiej pogadaj z kimś innym? Gadamy tu o dość… prywatnych sprawach. – dodała Kawasaki. Wszyscy pokiwali głowami, choć to nie do końca była prawda.
-H..hai… - powiedziała, wciąż się uśmiechając, ale ja widziałam w niej złość z niepowodzenia misji poderwania Naokiego. Po chwili odeszła, a my odetchnęliśmy z ulgą.
-Od dawna cię męczy? – spytałam.
-Odkąd tylko pamiętam, ale od ostatniego tygodnia jakoś bardziej… jest jedynaczką, więc uważa mnie za kogoś bliższego niż tylko kuzyn w sąsiedztwie. – stwierdził, a zaraz po tym zadzwonił dzwonek na lekcje.


I piąteczek. Który to już? Chyba czwarty… Kiedy ten czas minął? Od czterech tygodni jestem w Japonii!
 Chociaż byłam w szkole tylko wczoraj, to i tak już pragnęłam weekendu. Miałam iść dzisiaj do Azusy. Jeszcze nigdy u niej nie byłam! Poza tym, chciałam jej o wszystkim powiedzieć… chociaż to nie było takie proste. Poza tym, od jakiegoś czasu zastanawiałam się, czemu policja nie nagłaśnia sprawy. Może boją się o reputację naszego małego miasteczka? A może chcą udowodnić, że sami są w stanie rozwikłać sprawę morderstw? Nie wiem. Wiedziałam, że póki co jestem bezpieczna, bo znając umiejętności tutejszych śledczych… nic nie zdziałają.
Przechadzałam się w zamyśleniu po korytarzach, mijając wielu uczniów, których nie kojarzyłam nawet z twarzy. I oczywiście musiałam na kogoś wpaść! A tym kimś oczywiście musiała się okazać Rinkaji Meshika…
-Uważaj jak chodzisz, bakayro! – warknęła i odepchnęła mnie.
-Mogłabyś być trochę milsza, wiesz!? Przecież nie zrobiłam tego specjalnie… a może i zrobiłam? – zaśmiałam się i poszłam dalej. Nawet nie spojrzałam na reakcję czerwonowłosej.
*Za dużo świadków, nie tym razem…* - znów usłyszałam głos, ale postanowiłam go zignorować. Potrząsnęłam tylko głową i wyjrzałam przez okno. Na dziedzińcu było już sporo osób. Nic dziwnego, przecież jest przerwa obiadowa trwająca od 12.30 aż do 13.25. Tak, to długa przerwa. Nie miałam ochoty na nic, więc chciałam wrócić i pouczyć się w spokoju, w klasie. Pech chciał, abym musiała się potknąć, wchodząc po schodach. Upadłam i usłyszałam głośne chrupnięcie.
Bałam się otworzyć oczy… ale zadziwiający brak bólu, ciepło i miękkość czyjegoś ciała mnie do tego zmusiły. Niechętnie otworzyłam powieki, by zobaczyć, na kim leżę.
-Mam cię… - na pierwszy rzut oka myślałam, że to znów jakiś słodki chłopak. Dopiero po chwili zdołałam ogarnąć, że to przewodnicząca samorządu szkolnego, Kaikara Tsubaki. Oryginalna dziewczyna, zachowywała się kompletnie jak chłopak. Krótkie, jasnobrązowe włosy dodawały efektu, ale jej fioletowe oczy podkreślały jej dziewczęcą urodę. Z drugiej strony, jakby obandażować jej klatkę piersiową i ubrać w męski mundurek, to nie sądzę by ktokolwiek poznał, że jest kobietą.
-Gomen nasai (Bardzo przepraszam), Kaikara-san. – spojrzałam jej w oczy, w których wyraźnie widziałam ból. Przypomniałam sobie chrupnięcie… coś przecież chrupnęło, a to nie były moje kości, więc… jej?
-Grunt, że tobie się nic nie stało, Mira-chan. – uśmiechnęła się, choć była blada jak ściana. Delikatnie się podniosłam, ale pomimo to dziewczyna krzyknęła. Zaczęłam rozpaczliwie rozglądać za kimkolwiek, kto jest sprawniejszy ode mnie. Znaczy, raczej nie miałabym problemu z podniesieniem rannej, ale lepiej żebym tego nie robiła. A co, jak się znowu potknę? Wolałam nie ryzykować.
-Pomocy! Pomóżcie mi! – zaczęłam nawoływać, ale nikt się nie zjawiał. Podbiegłam do najbliższego okna, z impetem je otworzyłam i krzyknęłam na cały dziedziniec. Wszyscy od razu zwrócili się w moim kierunku, najpierw ze zdziwieniem, a potem z determinacją. Większość porzuciła swoje drugie śniadanie, rozmowy i pobiegli na pomoc. Już po chwili przy Tsubaki-san było kilka osób, którzy sprawdzali jej stan. Dokładnie trzydzieści sekund później była w objęciach jakiegoś trzecioklasisty, który od razu bardzo uważając pobiegł truchtem w kierunku gabinetu pielęgniarki. Część osób poszła za chłopakiem, a reszta wróciła na dziedziniec. Ja oczywiście byłam w tej pierwszej grupie.
Wchodząc do gabinetu pielęgniarki nie spodziewałam się, kogo tam zobaczę.
-S..SARA!? – krzyknęłam, kiedy ujrzałam niebieskooką blondynkę. Tak dawno jej  nie widziałam… odkąd wyjechała kompletnie się od nas oderwała. Straciliśmy z nią kontakt. Do tej pory nie wiemy, czemu tak postąpiła… przynajmniej ja nie wiem. Zakładam, że to był jakiś chory pomysł mojej matki.
-M..MIRA!? – krzyknęła równie zdziwiona co ja. Zaczęła chować się za tłumem gapiów, odrywając się od pracy pielęgniarki. Wszyscy się na nas patrzyli, zdziwieni całą tą sytuacją.
-ALE CO TY TU ROBISZ!? – krzyknęła zza pleców jakiegoś chłopaka, wymachując do mnie ręką, w której coś trzymała. Chyba młotek. Miała minę a’la „>.<” .
-J..JA? Raczej co TY tu robisz!? A w sumie, teraz to nieważne, zajmij się że tą dziewczyną! – Sara, lekko przestraszona, posłusznie podeszła do rannej i kontynuowała badanie. Przyglądałam się jej, wciąż niezbyt wiedząc, co robi tutaj bliźniaczka Kurta…
Po chwili usłyszałam karetkę. Do szkoły wbiegli lekarze z noszami i zabrali Przewodniczącą. Chyba kilka osób płakało…
Kiedy większość uczniów już wyszła, podeszłam do Sary.
-Czemu się do nas nie odzywałaś?
-Nie twoja sprawa, Mira... A ty co tutaj robisz? Nie mieszkacie już w Anglii? – spytała, nie patrząc na mnie. Myła ręce.
-Kurt nie. A ja od czterech tygodni mieszkam z nim tutaj. Czemu się do nas nie odzywałaś? – spytałam ponownie.
-Bo nie chciałam.  Nie po tym, co mi zrobiliście. – odeszła od zlewu i usiadła za biurkiem, wciąż na mnie nie spoglądając.
-Wyjaśnisz mi, o co chodzi? – nie zamierzałam się poddawać. Chciałam wiedzieć, czemu ona zostawiła nas, kiedy miała piętnaście lat… ja miałam wtedy cztery. Przez pierwszy rok jeszcze co jakiś czas dzwoniła, ale potem nawet mama przestała się nią interesować.
-Idź lepiej do domu. Może kto inny ci powie. – powiedziała i dosłownie wypchnęła mnie za drzwi.
*Matko… aż tak ciężko powiedzieć kilka zdań?*
Rozległ się dzwonek na lekcje… i po mojej przerwie. Lekko zirytowana poszłam do klasy. Przez resztę lekcji nie mogłam się skupić. Co ona tu robi?

Wchodząc do domu powitał mnie, oprócz wesołego szczekania psa, miły i ciepły uścisk.
-Wróciłeeem! – krzyknął uradowany Kurt.
-No nareszcie. Mam do ciebie kilka pytań…
-Pytaj o co chcesz! Poza tym, co to za śliczny pieseczek? Jest cudowny!
-To Hauru… może z nami mieszkać? Jest ze mną od ponad tygodnia.
-Jasne! – uśmiechnął się i pogłaskał psa. Usiedliśmy w salonie. Z moich ust znikł uśmiech i pojawił się grymas świadczący o zmartwieniu.
-Mira? Coś się stało? – spytał po chwili Kurt, nie zaprzestając pieszczenia zwierzaka.
-Wiedziałeś, że Sara tu mieszka, prawda? – spojrzałam mu w oczy, w których nie dojrzałam niczego więcej oprócz powagi i spokoju.
-Tak, wiedziałem.
-To czemu mi nic nie powiedziałeś? Przecież wiesz, jak za nią tęskniłam!
-Tak, ale ona prosiła o dyskrecję. Wiesz, jak to jest.
-Nie, nie wiem! Wytłumacz mi!
-Słuchaj Mira… to są nasze prywatne sprawy i…
-Ale one dotyczą też mnie. Czemu Sara z nami nie mieszkała? Chcę wiedzieć…
-Dobra, słuchaj… mieliśmy ci tego nie mówić, ale skoro się tak upierasz… trudno. Ale powiem to tylko raz! Nie jesteś naszą rodzoną siostrą.
Zatkało mnie… W tym momencie do głowy napłynęło mi wiele, wiele pytań. Trudnych pytań. Czemu mama nic mi nie powiedziała? Czemu to przede mną ukrywała? Czemu wcześniej nie zauważyła braku podobieństwa między mną, Kurtem i Sarą?
-Tak jak wiesz, matka jest Brytyjką, a ojca poznała w Japonii. Tutaj urodziłem się ja i Sara, a kiedy matka zaszła w ciążę z tobą, to przenieśliśmy się do Anglii. Jak mój ojciec zobaczył cię tuż po narodzinach, od razu spostrzegł, że matka go zdradziła. Bez słowa wyjechał do swojego rodzinnego domu, chcąc zabrać mnie i Sarę. Matka mu na to nie pozwoliła, więc umówili się, że nigdy nie dowiesz się, kto jest twoim ojcem. Jednak po kilku latach ojciec poczuł się bardzo samotny, więc do nas wrócił. Pamiętasz te wakacje? Wtedy, kiedy miałaś cztery lata.
-T..tak. – nagle sobie przypomniałam wysokiego, silnego mężczyznę o blond włosach z krótką broda i wąsami. Mówiłam do niego „tato”. To były tylko skrawki wspomnień, to było tak dawno… Pamiętam też, że był wesoły i się ze mną bawił. Spędził u nas całe lato, a potem wyjechał i więcej nie wrócił.
-Wtedy właśnie zabrał ze sobą Sarę. Na początku chciał ciebie, ale matka mu na to nie pozwoliła.
-Rozumiem… - odparłam, nie wiedząc, co powiedzieć.
-A wiesz może, czy mogłabym się spotkać z moim ojcem? Chciałabym go poznać.
-Nie wiem, gdzie aktualnie mieszka, ale mogę podać ci jego imię i nazwisko… pod warunkiem, że nikomu nic nie powiesz.
-Obiecuję!

5
Opowiadania / Odp: Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:38:59 »
Dziwna wizyta – Czwartek, 18 kwietnia

Obudził mnie ciepły język na twarzy. Może nawet bym była z tego zadowolona, gdyby nie była czwarta nad ranem! No nic, trzeba po prostu spać dalej i ignorować psa…
Kolejna pobudka była już o odpowiedniej porze. Wstałam i zaczęłam szykować się do szkoły. Hauru od rana mi towarzyszył. Po zjedzeniu płatków śniadaniowych wyjęłam nową miskę dla psa i napełniłam ją karmą. Potem jak zwykle zajęłam się „łazienkowymi sprawami”, ubrałam się w mundurek, wzięłam torbę z książkami i wyszłam. Prawie nie zauważyłam, ale pies wyszedł razem ze mną. Westchnęłam i poszłam do szkoły w towarzystwie zwierzaka.

-Mira! Mira, Mira, Mira, Mira! – krzyczała zadowolona Kawasaki.
-Spokojnie… coś się stało?
-Martwiłam się, nie było cię wczoraj w szkole… i te wczorajsze zabójstwa…
-Spokojnie, jak widzisz żyję. – powiedziałam lekko zirytowana, choć zrobiło mi się miło. Ktoś się o mnie martwi…
-A poza tym… miałam cię opieprzyć! – dodałam.
-Za co!?
-Za podanie Takashi-kunowi mojego numeru telefonu i adresu.
-Oj tam oj tam. Przecież nic złego nie zrobiłam.
-Może i nie, ale Naoki mnie wczoraj nawiedził.
-Ojoj… - zaśmiała się. Dopiero po chwili spojrzała na obwąchującego ją psa.
-Co to za ślicznota? Kawaii (Słodki)!
-To? Hauru. Znalazłam go wczoraj i, jak widzisz, teraz jest mój.
-Cudny piesek! – głaskała go, a on położył się na plecach, by mogła go głaskać po brzuchu.
-Ale nie można wprowadzać zwierząt na teren szkoły.
-Jak będzie tutaj przez dziesięć minut, to nic się nie stanie.
-Wolę nie ryzykować. Hauru, do domu! JUŻ! – rozkazałam psu. Posłusznie wstał i odbiegł, choć nie wiem, czy na pewno do domu. Razem z Azusą poszłam na lekcje.

Na przerwie, kiedy siedząc w swojej ławce jadłam bento, podszedł do mnie Takashi i Naoki. Uśmiechnęłam się do nich, co odwzajemnili.
-Takashi chciał cię o coś spytać, ale się wstydzi! – zaśmiał się Naoki, a blondyn się zarumienił.
-W..wcale nie! Nie wstydzę się!
-O co chodzi?
-M..mógłbym cię dziś odwiedzić?
-Pewnie. Wiesz, gdzie mieszkam.
-Zaprowadzę cię. – odezwał się chłopak, który już u mnie był.
-Ok… będę o osiemnastej.
-Dobra. Do zobaczenia. – powiedziałam i wróciłam do przerwanego posiłku.


Piętnasta. Wracałam spacerem do domu i zza drzewa wyszedł Hauru. Nie wiem, gdzie był, nie wiem, co robił… Postanowiłam zabrać go do weterynarza i założyć mu książeczkę zdrowia… A co! Jak szaleć to szaleć.
Ze znudzoną miną skręciłam na drogę prowadzącą do jedynej kliniki weterynaryjnej, która była połączona ze sklepem zoologicznym. Piesek wesoło szedł obok mnie.
Otworzyłam drzwi prowadzące do wnętrza budynku.
-Konnichiwa (Dzień dobry)! – krzyknęłam.
-Oh, witaj. W czym mogę służyć? – zza drzwi prowadzących na salę weterynaryjną wyjrzał siedzący na krześle mężczyzna.
-Mógłby pan zbadać tego psa? Znalazłam go wczoraj przy rzece.
-Aha, chodź tu do mnie.
-Hai (Dobrze).
Wraz z psem weszłam do dość przestronnej sali, która przypominała zwyczajny gabinet lekarski. Białe kafelki na ścianach i na podłodze, po środku stolik dla pacjentów, pełno plakatów przedstawiających budowę różnych zwierząt. Szafki, zlew… czułam się prawie jak u dentysty.
Weterynarz zobaczył psa, podniósł go i posadził na miękkim stoliku. Hauru był zaskakująco grzeczny, chociaż obserwował wszystko dookoła i co chwila odwracał łeb. Lekarz zaczął sprawdzać jego sprawność ruchową, następnie bicie serca, a  potem przeszedł do przeczesywania jego futra. Zobaczył jeszcze jego uzębienie i uszy. Wszystko było w porządku.
-Pewnie od niedawna jest bezpański. Widać, że to mądry pies… dbaj o niego.
-Dobrze.
-Założę mu książeczkę zdrowia jeśli chcesz. Jak się wabi? – wziął nową, pustą jeszcze książeczkę i usiadł przy biurku.
-Hauru.
-A imię pierwszego właściciela?
-Mirajane Swiftkill.
-Drugiego właściciela?
-Mai Swiftkill.
-Dobrze, teraz już tylko Zaszczepimy tego malucha i oficjalnie będzie twój.
-Arigatoo gozaimasu (Bardzo dziękuję).
Po kilku minutach było po wszystkim. Hauru polizał doktora po twarzy, po czym razem opuściliśmy klinikę.

Wróciłam do domu koło szesnastej. Byłam głodna, więc na szybko zrobiłam ramen ze składników, które zostały mi z wczoraj. Po obiedzie postanowiłam pooglądać jakieś anime, a Hauru bawił się zabawkami. Czas strasznie mi się dłużył. W końcu usłyszałam dzwonek do drzwi i szczekanie psa. Zeszłam na dół, upewniając się że panuje tu porządek. Było czysto… otworzyłam drzwi i ujrzałam skromnego, rumieniącego się blondyna trzymającego bukiet kwiatów. Zarumieniłam się lekko, a on odwrócił wzrok.
-H..hej. Wejdź. – zaprosiłam go po chwili.
-Dziękuję… to dla ciebie. Jest Kurt? – wszedł i wręczył mi bukiecik. Uśmiechnęłam się.
-Nie ,nie ma go. A co?
-A, no nic… a kiedy będzie?
-W sumie nie wiem… może za tydzień?
-Aha… - westchnął, widocznie zawiedziony.
-A..ale! Jak chcesz, to mogę dać ci jego numer.
-N..nie, nie trzeba. Przyjdę za tydzień, ok?
-Okk… - odparłam zdziwiona. Chłopak pożegnał się i wyszedł. Patrzyłam za nim jeszcze chwilę w osłupieniu, po czym postanowiłam włożyć kwiaty do wody. Hauru popatrzył na mnie i przekrzywił łeb. Zaśmiałam się i pogłaskałam go.

Uziemienie – Piątek, 19 kwietnia

Kolejny dzień nie rozpoczął się najlepiej – silny ból głowy, katar i gorączka. Po prostu świetnie! Na dodatek byłam sama w domu i nie miał mi kto zrobić ramen, na dodatek Kurt dzwonił, że wróci dopiero za tydzień… a wieczorem miałam iść do Azusy na noc! Chyba będę musiała sobie odpuścić… Postanowiłam pograć na laptopie, pooglądać anime i takie tam…
Dopiero koło piętnastej dostałam wiadomość od Naoki’ego.
„Czemu nie było cię w szkole?”
„Jestem chora…” - odpisałam bez zastanowienia. A po chwili otrzymałam odpowiedź.
„A nie mówiłem? Wiedziałem, że będziesz chora. Czekaj, niedługo będę.”
Westchnęłam. Przeciągnęłam się, wciąż leżąc w łóżku. Faktycznie, po niecałych 15 minutach usłyszałam dzwonek do drzwi… leniwie wstałam i poszłam otworzyć.
-Konnichiwa… - powiedziałam z zatkanym nosem. Trochę śmiesznie to brzmiało. Nawet nie wiedziałam, jak strasznie wyglądam. Kompletnie poplątane włosy, czerwony nos, wory pod oczami i pognieciona piżama… tak, widać, że nawet nie próbowałam się „naprawić”.
-Mira, wyglądasz okropnie! – stwierdził chłopak i się zaśmiał. Pies do niego podszedł i wesoło zamerdał ogonem.
-Dzięki. - powiedziałam trochę ironicznie i poszłam do salonu, gdzie padłam na kanapę. Chłopak wszedł, przywitał się z psem i zamknął drzwi… popatrzył na mnie i się zaśmiał.
-Jesteś głodna? – spytał. Pokiwałam potakująco głową. Przewróciłam się na bok, patrząc w stronę telewizora… nagle usłyszałam odgłosy gotowania. Gdyby nie zatkany nos, pewnie poczułabym również cudny zapach, jaki niósł się teraz po domu…
-Nie wiedziałam, że umiesz gotować… - stwierdziłam, kiedy Naoki przyniósł mi miskę z moim ulubionym, choć prostym daniem.
-Curry i ramen chyba każdy potrafi ugotować… - zaśmiał się. Podniosłam się i zaczęłam jeść zupkę z jajeczkiem…
-Sukoi! (Niesamowite, wspaniałe!) To jest pyszne!
-Iie, Iie… - uśmiechnął się. Widać było, że cieszy się, że mi smakuje.
Po skończonym posiłku trochę porozmawialiśmy… w sumie całkiem długo u mnie był. Koło siedemnastej wyprowadził Hauru na spacer, a ja… zasnęłam na kanapie.

Obudziłam się w łóżku, a obok leżał Hauru. Spojrzałam na telefon – kilka nieodebranych połączeń. Od Azusy, od Mai, od  Kurta… i od mamy? Po co mama miałaby do mnie dzwonić? No nic, nieważne. Zadzwoniłam do Azusy i przeprosiłam, że nie przyszłam. Potem do Mai i Kurta, żeby wiedzieli, że żyję.
I tak siedziałam codziennie w domu przez kilka kolejnych dni… co jakiś czas ktoś do mnie wpadał, ale i tak najczęściej był to Naoki. Był naprawdę uroczy…

6
Opowiadania / Odp: Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:38:08 »
Wycie – Środa, 17 kwietnia
Obudziłam się i jak zwykle, zaczęłam zbierać się do szkoły. Dopiero podczas jedzenia śniadania przypomniałam sobie, że mam dzisiaj siedzieć w domu … westchnęłam, skończyłam jeść i umyłam talerz. Poszłam na górę i znudzona, przejrzałam listę kontaktów w moim telefonie. Nie miałam ich dużo… tylko Mai, Kurt, mama, Azusa i Hikaru. Nie miałam do kogo dzwonić… mama się na mnie obraziła, że nie zadzwoniłam pierwszego dnia szkoły, więc teraz ze mną nie gada. Kurt i Mai są teraz w pracy, a Azusa w szkole… ubrałam się i zeszłam na dół. Rozejrzałam się po pustym domu, wzięłam torebkę i wyszłam.

Znudzona minęłam sąsiednie domy, których nie było wiele, a dokładniej dwa, aby potem przejść przez most nad niewielką rzeką. Tam przystanęłam na chwilę i patrzyłam na kamienisty brzeg mozolnie płynącego strumienia… już miałam iść dalej, kiedy usłyszałam wycie. Przy końcu mostu zauważyłam dość dużego, na oko siedmiomiesięcznego szczeniaka. Był biały. Na  lewym uchu, oku i na sporej części pleców miał czarne łaty. Powoli do niego podeszłam i pogłaskałam go, a on zaczął merdać ogonem i polizał mnie po ręce… położył się na plecach i merdając ogonem zachęcał do głaskania go po brzuchu. Wyjęłam telefon z kieszeni i spojrzałam na zegarek. Nigdzie mi się nie spieszyło, ale raczej powinnam iść. Wstałam, co zrobił również piesek. Kiedy zaczęłam iść, on powoli podążał za mną. Odwróciłam się do niego.
-Zostań tu. I tak nie będę mogła cię później zabrać do domu. –powiedziałam mu i zaczęłam iść w kierunku centrum miasta. Wiedziałam, że on wciąż za mną idzie, ale postanowiłam to zignorować. Bez zainteresowania oglądałam wystawy w sklepach, tylko od czasu do czasu zerkając, co robi pies. Zachowywał się tak, jak normalne psy. Wąchał wszystko. Westchnęłam i podeszłam do niego.
-Chodź, pewnie jesteś głodny… -powiedziałam i zaczęłam zmierzać w kierunku domu. Mieszaniec poszedł za mną, ale tak jak wcześniej trzymał się na dystans. Szłam znudzona. Kiedy stanęłam przed drzwiami, pies usiadł i głośno zawył.
-Cicho, Hauru (Wycie)… - zganiłam go, jednocześnie nadając mu imię. Nie było to zamierzone, ale w sumie mi się spodobało. Otworzyłam drzwi, zapraszając zwierzę do środka. Wszedł obwąchując wszystko dookoła. Widać było, że jest zainteresowany. Weszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę. Była prawie pusta. Westchnęłam.
-Poczekaj Hauru, zaraz wrócę. –powiedziałam i wyszłam, zostawiając szczeniaka samego.
Nie szłam zbyt długo. Dotarłam do najbliższego sklepu. Minęłam półki, które aktualnie mnie nie interesowały. Dotarłam do działu dla zwierząt. Nie miałam dużego wyboru, więc wzięłam pierwszą lepszą karmę dla psa i poszłam do kasy. Zapłaciłam i wyszłam… Pod sklepem zauważyłam kilku chłopaków, kłócili się. Nawet nie zdążyłam im się dobrze przyjrzeć, a zaczęli się bić. Odwróciłam wzrok i lekko przyspieszyłam, idąc do domu.
Ledwo otworzyłam drzwi, a zobaczyłam straszny bałagan i wesołego pieska siedzącego po środku salonu. Westchnęłam…
-HHHAAAUUURRUUUU! – wydarłam się, a pies schował się pod fortepianem. Zdjęłam buty i poszłam do kuchni. Wzięłam jakąś plastikową miskę, postawiłam ją na podłodze i nasypałam do niej karmy.
-Itadakimasu… (Smacznego) – powiedziałam, a Hauru niepewnie podszedł, po czym zaczął jeść. Popatrzyłam chwilę jak wcina, po czym zaczęłam sprzątać.
Chwilę mi to zajęło, a kiedy to robiłam Hauru zwiedził sobie resztę domu, ale, co ciekawe, nie nabroił. Potem siadłam na kanapie, a pies położył się obok mnie… po9głaskałam go. Chyba już zaczął się do mnie przywiązywać… Po dłuższym czasie zasnęłam.
Obudził mnie dzwonek telefonu. Leniwie odebrałam.
-Moshi moshi? (Halo?)
-Mira? Spałaś?
-Tak, a co?
-Wszystko ok?
-Tak… znalazłam psa.
-O! To fajnie! Mogę przyjść?
-Jeśli trafisz…
-Dobra, niedługo będę.
-Ok… -rozłączyłam się. Wciąż byłam zaspana. Spojrzałam na szczeniaka leżącego obok, który zamerdał wesoło ogonem. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że w sumie nie wiem, z kim rozmawiałam. Wstałam i leniwie poszłam do łazienki. Ochlapałam twarz wodą, żeby się rozbudzić… zaraz po tym umyłam zęby i się uczesałam. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół i zobaczyłam Hauru stojącego pod drzwiami. Merdał ogonem. Westchnęłam i otworzyłam drzwi. Nie zdążyłam nawet zidentyfikować, kto mnie nawiedził, a już czułam jego usta na swoich. Przestraszyłam się i odskoczyłam.
-Co ty robisz!? – krzyknęłam.
-… - dopiero po chwili zauważyłam, kto to był. Miodowe włosy i szare oczy…
-Skąd wiesz, gdzie mieszkam!?
-Takashi mi powiedział…
-A on skąd niby wie!?
-Od Azusy.
-Kuso… (Cholera) – szepnęłam.
-…
-Numer też masz od niego? A tak poza tym, czego chcesz?
-Pogadać. Jest mi przykro, że tamten idiota cię molestował…
-No i? Sam mnie do niego wysłałeś.
-Znalazłaś nie tego co trzeba. Miałaś odebrać książkę od Shizuku-kuna… po prostu dałem ci za mało wskazówek. Gomen nasai. (Bardzo przepraszam)
-To było już dawno. –powiedziałam, odwracając wzrok. Zarumieniłam się. Hauru wąchał Naokiego. Chłopak pogłaskał psa.
-Zamknij drzwi.-zwróciłam mu uwagę, a on posłusznie zrobił to, o co go poprosiłam.
-Jak się wabi?
-Hauru.
-Ciekawe imię. – stwierdził. Usiedliśmy w salonie i zapadła dziwna cisza.
-Chcesz coś do picia?
-Hai… mogę poprosić o herbatę?
-Pewnie. – powiedziałam i poszłam do kuchni. Kiedy herbata była gotowa, wróciłam do salonu.
-Czemu mnie pocałowałeś? – spytałam po chwili.
-Tak jakoś… - chyba się zarumienił, ale odwrócił się, żebym nie zobaczyła.
-Widziałeś może zwłoki tego zboczeńca? A tak w ogóle, co z nim zrobili?
-Jak to zobaczyłem, prawie rzygnąłem. Potem przyjechała policja i lekarze i go sprzątnęli, ale nauczyciele teraz zakazują nam chodzić pojedynczo, a ostatnie piętro jest zamknięte.
-Aha… przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby mnie przeprosić?
-Nie. Chciałem jeszcze ci powiedzieć o Takashim. Interesował się twoim bratem, bo Kurt uratował jego mamę. – spojrzał mi prosto w oczy. Nie widziałam w nim lęku czy szyderstwa…. Były to miłe oczy, które z zafascynowaniem podziwiały moją niepozorną osobę.
-Fajnie wiedzieć. Arigatoo. (Dziękuję)
-Iie.  (Nie ma za co) – zaśmiał się.
-Zaraz… skąd wiedziałeś, że tamten gościu mnie dotykał? – spytałam trochę podejrzliwie.
-Nikomu o tym nie mówiłam… - dodałam.
-Sam sprawca mi mówił… dziękował mi. – zarumienił się. Widać było, że mu naprawdę przykro. Uśmiechnęłam się ciepło.
-Było minęło. Co się stało to się nie odstanie… Dziękuję. Za to, że przyszedłeś… - uśmiechnęłam się.
Również się uśmiechnął, jednocześnie się rumieniąc. Na dworze zaczął padać deszcz. Z niezbyt wielkim zainteresowaniem patrzyłam na spadające krople…
Hauru podszedł do mnie i zaczął skomleć. Po chwili podbiegł do drzwi wejściowych i zaczął na nie skakać. Po chwili otworzył drzwi i wyszedł. Patrzyłam chwilę za nim, po czym wzięłam łyka herbaty.
-Nie ucieknie? – spytał zdziwiony Naoki.
-Niezbyt mnie to obchodzi, to nie mój pies.
-A..ale myślałem, że go przygarnęłaś…
-Przybłąkał się, przyjęłam go do domu tylko z grzeczności.
-Aha…
I znów zapadła cisza. Drzwi  były otwarte, ale jakoś mi to nie przeszkadzało.
-Idziemy na spacer? – zaproponowałam po chwili.
-W taką pogodę?
-Czemu nie?
-Zmokniesz i się przeziębisz.
-Nic mi nie będzie…
-Lepiej przeczekać.
-Ale nie wiadomo, kiedy deszcz się skończy.
-To pójdziemy kiedy indziej.
-Ale w końcu będziesz musiał pójść do domu, a ja mam ochotę cię odprowadzić.
-To masz problem, bo nie pozwolę ci iść w taki deszcz.
-A ja ci nie pozwolę iść samemu. Poza tym, nie możesz mi zakazać iść na spacer.
-…
-No widzisz, skończyły ci się argumenty. Chodźmy. – powiedziałam i wstałam. Wzięłam parasol. Poczekałam aż Naoki łaskawie wyjdzie, po czym sama wyszłam i zemknęłam dom. Spojrzałam na chłopaka trochę oschle i zaczęłam iść w kierunku rzeki. Po chwili dołączył.
Spacerowaliśmy tak przez dłuższą chwilę, milcząc. Nagle w krzakach zaczęło się coś ruszać, odruchowo schowałam się za Naoki-kunem. Osłonił mnie dodatkowo ręką, czekając na coś, co wyjdzie z mroku… Powarkiwanie i niepokojący szelest sprawiały, że ciarki przechodziły mi po ciele. Widziałam, że Naoki też się denerwuje. Pot zaczął powoli spływać z jego czoła i delikatnie się trząsł…
Zza krzaków wyskoczył Hauru, miał zakrwawiony pyszczek i łapy. Oboje odetchnęliśmy z ulgą, choć ta krew była trochę niepokojąca... Pies zamerdał ogonem.
-Hauru, nie strasz mnie tak więcej!- kucnęłam i pogłaskałam psa. Naoki się zaśmiał. Poszliśmy dalej, w towarzystwie psa. Aż do domu chłopaka prowadziliśmy miłą, wesołą pogawędkę. Pożegnaliśmy się i zaczęłam iść w kierunku swojego mieszkania…
Postanowiłam pójść przy okazji do sklepu. Znów za sklepem zobaczyłam grupkę bijących się chłopaków. Szybko ich minęłam,  weszłam do budynku i złożyłam parasolkę. Hauru wślizgnął się za mną, o dziwo nikt tego nie zauważył. Wsadziłam do koszyka kilka rzeczy, miałam ochotę na ramen… dodatkowo musiałam kupić akcesoria i karmę dla psa. Hauru nawet sam sobie wybrał obrożę i zabawki, choć dużego wyboru nie miał. Wybrał prostą, czarną obrożę, do kompletu smycz, dwie piłki dużego, gumowego kurczaka.
Zapłaciłam za wszystko, ale kasjerka niezbyt chętnie przyjęła do świadomości, że weszłam z psem. Zaraz po wyjściu nałożyłam mu obrożę. Popatrzyłam na wciąż bijących się chłopaków. Chciałam się im bliżej przyjrzeć, więc położyłam zakupy i wślizgnęłam się pomiędzy obserwujących jak ninja. Z początku mnie nie zauważyli, ale po chwili, kiedy się wczułam i zaczęłam kibicować tak jak reszta, ktoś zwrócił na mnie uwagę. A że byli to sami faceci niewiele starsi ode mnie, na dodatek niezbyt mili, zaczęli się do mnie zbliżać … Było ich około 7-8, łącznie z walczącymi. Cofnęłam się, z uśmiechem na twarzy. Hauru ujadał, jakby to on był atakowany. Zaśmiałam się, a pies rzucił się na jednego z atakujących. Kiedy na ułamek sekundy wszyscy się odwrócili, parasolką, która wciąż była złożona pomimo deszczu, pchnęłam najbliższego z napastników. Otworzyłam parasolkę i zakręciłam nią kilka razy w brzuchu mężczyzny. Krew obryzgała wszystkich dokoła, oprócz mnie. Mężczyzna wypluł sporą ilość krwi i padł na ziemię. Z szaleństwem w oczach wskoczyłam na kolejną osobę, znów atakując parasolką. Trafiłam prosto w oko, mocno wbijając ostry koniec. Wstałam i wyjęłam narzędzie, razem z okiem. Hauru udało się rozszarpać gardło dwóm napastnikom, choć nie mam pojęcia, jak tego dokonał. Czy ci ludzie to idioci? Rzucają się pojedynczo albo stoją osłupiali jak w jakichś tanich grach komputerowych. O wiele prościej by było, gdyby zaatakowali wszyscy razem.
W trakcie moich przemyśleń ktoś chciał mnie uderzyć pięścią w głowę, ale w ostatniej chwili uchyliłam się przed ciosem i skosiłam atakującego. Szybko wstałam i przebiłam mu brzuch, zadając kilka mocnych ukłuć otwartą parasolką. Mężczyzna obficie pluł krwią, kiedy ja się śmiałam. Nawet się nie ubrudziłam! Teraz dobrze widziałam, ilu ich było. Zostało tylko dwóch. Widziałam, że się boją, trzęśli się jak galaretki. Z przerażeniem w oczach nie mogli się nawet ruszyć. Ha! Sytuacja idealna! Hauru rzucił się na jednego ze „słupków”, więc został tylko jeden. Przestraszony biedaczek, aż mi go szkoda… zaczęłam powoli zbliżać się do niego, aby jak najbardziej go wystraszyć. Patrzyłam na niego spokojnie, bez żadnych emocji. Chłopak zaczął się cofać, potknął się o któregoś z, większości już martwych, kolegów. Dalej się cofał, aż jego brudne od krwi i mokrej ziemi dłonie napotkały ścianę. Wciąż zbliżałam się spokojnie, aż byłam tak blisko, że czułam jego niespokojny oddech. Zaśmiałam się i z uśmiechem psychopatki złapałam go za gardło i podniosłam. Próbował się wyrwać, ale ja byłam szybsza. Niegdyś białą parasolką przekułam mu serce. Zmiękły mi ręce. Wypuściłam chłopaka i parasolkę. Padli tak samo martwi. Odeszłam parę kroków w tył… trzęsłam się. Hauru widocznie zagryzł ledwo żyjących, kiedy zajmowałam się tym ostatnim… Podszedł do mnie, cały był we krwi, kiedy ja nie miałam na sobie żadnej plamki… no, może oprócz butów i białych spodni, które były teraz brudne od błota zmieszanego z krwią. Moja ulubiona, równie biała kurtka nic na tym nie ucierpiała, choć z powodu deszczu byłam przemoczona.
Westchnęłam. Zaraz, jest sobota? A nie, środa. To strasznie mylące, jak się nie idzie do szkoły! Zapach krwi nagle spowodował u mnie odruchy wymiotne…. Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz. Oddaliłam się z miejsca „napadu” i razem z pozlepianym od krwi psem poszłam do parku, by „wykąpać” zwierzę w stawie. Deszcz był za słaby, by zmyć taką ilość czerwonej cieczy. Wzięłam jakiś patyk z ziemi i zachęciłam Hauru do wskoczenia za nim do wody. Udało mi się. Pies posłusznie popłynął po patyk. Przypomniałam sobie o czymś…
Zapomniałam zakupów spod sklepu!
Szybko pobiegłam pod sklep, gdzie na szczęście leżały nietknięte zakupy. Wzięłam je z kostki, która była ułożona przy wejściu do sklepu. Świeże zwłoki wciąż leżały, choć zaczęły się nimi zajmować ptaki i bezpańskie psy. Westchnęłam i  z obrzydzeniem poszłam do domu. Hauru był…. Dość czysty. Przynajmniej nie śmierdział aż tak krwią.


Postanowiłam zacząć od porządnego umycia psa. Kiedy był już czysty, rozebrałam się i powiesiłam przemoczone ubrania, upewniając się, że nie ma na nich śladów krwi. Spodnie praktycznie od razu wywaliłam do kosza, a buty umył deszcz. Hauru wziął gumowego kurczaka, ułożył się na kanapie i zaczął przeżuwać zabawkę z piszczałką, a ja w tym czasie wzięłam szybki prysznic. Akurat zawinęłam się w ręcznik, kiedy usłyszałam szczekanie psa i dźwięk otwieranych drzwi. Wybiegłam z łazienki, nie wiedząc, kto to może być… Zbiegłam po schodach i usłyszałam miły, znajomy śmiech.
To była Mai. Zapomniałam, że ona wyjeżdża dopiero jutro. Zobaczyłam dziewczynę śmiejącą się i głaszczącą psa… urocza scenka.
-Wabi się Hauru. – powiedziałam nagle, lekko zaskakując bratową. Drgnęła.
-Skąd wiesz?
-Bo sama go tak nazwałam. Może z nami mieszkać, nie? To miły piesek, nie będzie sprawiał problemów. Już mu nawet obroże i zabawki kupiłam.
Spojrzała na mnie z zastanowieniem.
-Zobaczymy na razie przez tydzień, dobrze? Jak będzie w porządku i Kurt nie będzie miał nic przeciwko to zostanie. – uśmiechnęła się. Widziałam, że cieszyła się z nowego domownika…
-Cały dzień ze mną jest. Znalazłam go rano, przyczepił się do mnie, więc wzięłam go do domu i dałam mu jeść… i tak sobie jakby przysnęłam, a potem poszłam z nim jeszcze na spacer… niedawno wróciłam.
-Chodziłaś sama tak późno?
-Nie, byłam z kolegą.
-U-u… jakim kolegą? – spytała z zainteresowaniem. Droczyła się ze mną.
-Z klasy. Nie znasz.
-No przyyyyznaj się. Nikomu nie powiem.
-To tylko kolega! Przyszedł mnie odwiedzić, bo nie było mnie dzisiaj w szkole. Potem go po prostu odprowadziłam do domu i przeszłam się jeszcze do sklepu.
-Aha... – zaśmiała się i poszła do salonu.
Przewróciłam oczami i poszłam na górę. Hauru wyprzedził mnie na schodach, prawie mnie wywalając i wbiegł do mojego pokoju. Zaśmiałam się i poszłam dalej. Przebrałam się w piżamę i zeszłam na dół zjeść kolację. Mai oglądała wiadomości… już znaleźli ciała. W głosie prezentera słychać było lekki niepokój. Moja bratowa oglądała z zaniepokojeniem, Hauru wesoło merdał ogonem, a ja melancholijnie i bez żadnych emocji robiłam sobie ramen. W głębi jednak byłam przerażona. A co, jeśli się dowiedzą, że to ja? Czy już do końca życia będę nieświadomie zabijać ludzi? Różne myśli chodziły mi po głowie.

7
Opowiadania / Odp: Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:35:31 »
Złe wspomnienia – Wtorek, 16 kwietnia
Dwa dni później, wtorek. Przez jakiś czas miałam spokój i nic się nie działo… miałam pozytywne myśli, że się wszystko minęło i znów będzie jak dawniej.

Przerwa. Miałam lekcje na ostatnim piętrze… oczywiście nikt tam nie chodził między lekcjami, ale musiałam tam pójść, bo wszędzie było za głośno, żeby móc się pouczyć… niechętnie weszłam po schodach. Był tam. Znów w tym samym miejscu. Nagle uderzyła mnie fala wspomnień. Uśmiechnęłam się przerażająco i z torby wyjęłam pierwszą lepszą książkę w twardej okładce. Podeszłam powoli do chłopaka, wciąż się uśmiechając… Kiedy odwrócił się, mocno uderzyłam go książką. Zaraz po tym kopnęłam go i, nie wiem jakim sposobem, założyłam mu dźwignię, której nigdy w życiu się nie uczyłam, ba!, jakbym czegokolwiek się uczyła, jeśli chodzi o samoobronę i walkę… Potem prostym uderzeniem złamałam chłopakowi rękę. Wrzasnął na cały korytarz, ale na tym piętrze nikogo nie było… zaśmiałam się.
-I co, było mnie wtedy dotykać? –spytałam cicho, wciąż go trzymając. Wolną ręką sięgnęłam do torby i wyjęłam nożyczki. Przejechałam nimi po szyi chłopaka, po czym mocniej je przydusiłam… poleciała krew, zasyczał z bólu. Zaśmiałam się. Bez większych zahamowań wbiłam nieznajomemu nożyczki w oko. W tym samym momencie puściłam go i skoczyłam na niego, wywalając nas.
-Może pobawimy się w doktorka? –spytałam ze śmiechem i wzięłam duży zamach,  wbijając nożyczki w brzuch zboczeńca… zaśmiałam się, kiedy krew trysnęła mi na twarz… Powoli rozprułam jego tułów… odrzuciłam narzędzie i ręką sięgnęłam do dziury, po kolei wyjmując jego wnętrzności. Ciepło wyjmowanych organów bardzo mnie podniecało… śmiałam się, patrząc na wyraz twarzy umierającego. Wzięłam jelita i obwiązałam je wokół szyi właściciela, dodatkowo podduszając go… następnie sięgnęłam po żołądek. Brutalnie wyrwałam go z ciała i wepchnęłam do ust chłopaka. Choć i tak już ledwie żył, zaczął się krztusić. Uśmiechnęłam się i złapałam go za serce… Przeszedł po mnie przyjemny dreszcz. Bijące, żywe serce… Mocno je szarpnęłam, wyrywając je z piersi nastolatka. Polizałam je i pokazałam je umierającemu…

Kiedy tylko zauważyłam, że chłopak ma już pusty, nieobecny wzrok, zerwałam się na równe nogi, a serce rzuciłam o ścianę. Przerażona złapałam torbę i uciekłam do najbliższej łazienki. Zamknęłam się w jednej z kabin i zaczęłam krzyczeć ze strachu, a zaraz po tym zaczęłam płakać… Rozległ się dzwonek na lekcje… Siedziałam skulona w kabinie, cała we krwi. Na korytarzu rozległy się krzyki przerażonych uczniów… zatkałam uszy. Kiedy się troszkę uspokoiłam, wstałam i wyszłam z kabiny… zamknęłam całą łazienkę od środka. Przejrzałam się w lustrze. *Czemu… czemu ja to zrobiłam?*… Zaczęłam myć twarz i ręce. Z torby wyciągnęłam strój na wf… westchnęłam i przebrałam się. Zakrwawione ubrania schowałam do torby. Wciąż przestraszona wyszłam na korytarz, gdzie panował ogólny zamęt… melancholijnie minęłam wszystkich, nawet nie spoglądając na zwłoki. Wyszłam ze szkoły. Westchnęłam. Zaczęłam iść w kierunku domu. Nie odeszłam daleko, a zadzwonił mój telefon. Odebrałam.
-Mira? Gdzie jesteś?! Nic ci nie jest?! –pytała zaniepokojona Azusa.
-Idę do domu… -powiedziałam smętnie i rozłączyłam się. Szłam powoli, jak zahipnotyzowana… nawet się nie obejrzałam, a byłam już w domu. Poszłam do pokoju i przebrałam się w normalne ciuchy… dopiero po chwili zauważyłam bluzę, która leżała na moim łóżku… *Kurde, prawie zapomniałam! Muszę zadzwonić do tego kolesia…* Rzuciłam się do telefonu i zaczęłam przeglądać numery… *Kurde, jak on się nazywa? Mam! ... „Chłopak od bluzy”?* Wybrałam numer… wsłuchiwałam się w sygnał, trochę zdenerwowana…
-Halo? –odebrał.
-H..hej! Z tej strony… ee… ta dziewczyna, której pożyczyłeś bluzę.
-A, to ty! Miło mi słyszeć twój głos. Wszystko w porządku?
-Tak, dzięki za bluzę… Kiedy się spotkamy?
-Masz teraz czas?
-Tak…
-To spotkajmy się za pół godziny, tam gdzie ostatnio. –zaproponował.
-Ok… na razie. –rozłączyłam się. Westchnęłam. Położyłam się na łóżku. Po 10 minutach leżenia bezczynnie wstałam, wzięłam bluzę dla chłopaka i wyszłam. Niezbyt żwawym spacerkiem poszłam w umówione miejsce. Ludzie, których mijałam, jakoś dziwnie się na mnie patrzyli… postanowiłam ich zignorować. Kiedy dotarłam na miejsce, chłopaka jeszcze nie było. Przystanęłam gdzieś z boku i spojrzałam na zegarek w telefonie. Jedenasta dwadzieścia trzy. Dotarcie tu nie zajęło mi 10 minut. Westchnęłam. Jeszcze 10 minut czekania… dobra. Zaczęłam bawić się telefonem, kiedy podszedł do mnie jakiś mężczyzna, patrząc na mnie z przerażeniem. Nie wiedziałam, o co chodzi, a on zaczął krzyczeć i uciekł. Zdziwiona patrzyłam chwilę za nim, po czym wróciłam do przerwanej gry. Ani się obejrzałam, a obok mnie stał znajomy chłopak. Dyszał.
-Prze… praszam. Biegłem… tak szy… bko jak… mog… łem. –wydyszał. Spojrzałam na niego i schowałam telefon.
-To nic. Jeszcze raz dzięki za bluzę… -powiedziałam i dałam ją chłopakowi. Zaczęłam iść w kierunku domu, ale chłopak złapał mnie za rękę.
-Zaczekaj… chciałbym cię bliżej poznać… może pójdziemy na kawę?
-No… dobrze. I tak nie mam co robić…
-Super! Chodźmy! –powiedział wesoło i ruszyliśmy w stronę najbliższej kawiarni. Nie odzywałam się przez całą drogę… tak samo jak nieznajomy. Dopiero kiedy zamówiliśmy kawę, chłopak się odezwał.
-Dzięki, że zechciałaś się spotkać.
-Nie miałam wyboru. Musiałam oddać ci bluzę. Tak poza tym: mogę wiedzieć, jak masz na imię?
-Pod warunkiem, że zdradzisz mi swoje… -zaśmiał się.
-Pewnie… więc?
-Uzumaki Hikaru. –przedstawił się.
-Uzumaki? Jak Naruto! – zaśmiałam się.
-Nom. –odpowiedział uśmiechem.
-Mirajane Swiftkill. Hajimemashite. (Miło mi cię poznać.) –odparłam i odwróciłam wzrok, rumieniąc się.
-Miło mi poznać tak uroczą dziewczynę…
-A ja wiem… -westchnęłam. Właśnie dostaliśmy nasze kawy… Podniosłam filiżankę do ust i delikatnie podmuchałam na gorący napój… Uzumaki-senpai mi się przyglądał.
-Nie powinnaś być w szkole? Wybacz, nie wyglądasz mi na dorosłą…
-Mam 16 lat… powinnam być w szkole, ale ktoś… -urwałam i łyknęłam kawy.
-Co się stało?
-Na ostatnim piętrze, akurat tam miałam lekcje… ktoś… jakiś chłopak… został brutalnie zamordowany… -powiedziałam, prawie płacząc. Tak naprawdę nie obchodziło mnie to… tylko grałam zaniepokojoną i przestraszoną uczennicę, która przeżyła wielki szok…
-… Spokojnie… będzie dobrze… -zaczął mnie uspokajać. W głębi serca śmiałam się z niego.
-A..ale to oznacza, że ktoś… ktoś z mojej szkoły… ktoś jest mordercą! –mówiłam przerażona, teraz już płacząc.
-Nic ci się nie stanie… możesz być tego pewna. Po prostu nie chodź nigdzie sama, jasne? –zmartwił się. Pokiwałam delikatnie głową i wytarłam łzy. Wzięłam kolejny łyk kawy.
-Co studiujesz? –spytałam, aby oderwać się od tamtego tematu.
-Heh… aktualnie studiuję chemię kryminalistyczną, ale po ukończeniu studiów wstąpię do policji…
-Ciekawie…
-A ja wiem? Jak na studiach… czasem jest naprawdę ciężko. –zaśmiał się.
-…
-Ale pomimo to jest fajnie!
-To dobrze… ja już chyba pójdę.
-Dobrze… odprowadzić cię?
-Jak chcesz. –mruknęłam i wstałam. Na stoliku położyłam pieniądze za kawę i nie czekając na Uzumaki-senpaia wyszłam. Idąc dość szybkim tempem w kierunku domu, miałam gdzieś, czy będzie mi ktoś towarzyszyć. Po chwili student podbiegł do mnie.
-Gdzieś ci się spieszy?
-Sama nie wiem. Po prostu chcę już być w domu. –odparłam bez namysłu.
-Dobra… -powiedział i szedł obok mnie. Nie odzywałam się…
-To tutaj. –powiedziałam, stając przed chodniczkiem, który prowadził do mojego domu. Za ogrodzenie robił żywopłot, a trawa za nim była skryta w cieniu dość niskich drzew, których najniższe gałęzie zwieszały się niecałe dwa metry nad ziemią… Bez słowa poszłam w kierunku drzwi.
-Z..zaczekaj! –Hikaru podbiegł do mnie.
-Tak?
-Dzięki… cieszę się, że cię poznałem. –uśmiechnął się.
-Nie ma za co. Pa. –powiedziałam i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je i zniknęłam, a chłopak jeszcze chwilę patrzył za mną, po czym odszedł, zadowolony…

-CO!? Jak to zabito jednego z uczniów!? –krzyczał Kurt na pół domu, oglądając dzisiejsze wiadomości. Odkąd wróciłam ze spotkania z Uzumaki-senpaiem, siedziałam u siebie w pokoju, czytając mangę i oglądając anime. Westchnęłam i zeszłam na dół, słysząc krzyki brata.
-Mira, słyszałaś to!?
-Tak … a ty? - odparłam znudzona. Kurt facepalm’nął się w twarz.
-Jutro zostaniesz w domu, dobrze? –powiedział poważniej.
-Niby czemu?
-Zabito już 5 osób… z czego jedną był uczeń z twojej szkoły. Poza tym, nie będzie mnie do soboty… mam robotę za granicą.
-Ok…
-A w czwartek wyjeżdża Mai… poprosili ją o wyreżyserowanie jakiegoś filmu.
-Spoko.
-Uważaj na siebie, dobrze?
-Jasne… -mruknęłam i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie kolację i znudzona usiadłam przed telewizorem.

8
Opowiadania / Odp: Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:34:57 »
Co się ze mną dzieje? – Piątek, 12 kwietnia

Obudziłam się w szpitalu. Nade mną stał zdenerwowany Kurt, a obok łóżka siedziała równie zdenerwowana Mai…
-Obudziła się! W końcu! –uradował się mój kochany braciszek…
-Co się… stało? –spytałam, średnio wiedząc, o co chodzi.
-Mira, nic ci nie jest? Jak się czujesz? –spytała Mai…
-Boli… -powiedziałam cicho i odpłynęłam…

Po kilku dniach spędzonych w szpitalu, wróciłam do domu… wciąż miałam się „oszczędzać”. I tak nie miałam za bardzo co robić… oglądałam anime.

Kiedy wróciłam do szkoły, w piątek, Azusa dosłownie rzuciła mi się na szyję. Zdziwiłam się trochę, ale zignorowałam to… odeszłam od niej smętnie, bez słowa… ona pomimo to podeszła za mną, wypytując się o co chodzi… warknęłam coś tylko. Jednak po chwili zaczęłam ją przepraszać… bo ja nie chciałam tego powiedzieć!

Poszłyśmy razem do klasy. I znów sytuacja się powtórzyła: powiedziałam coś obraźliwego, ale zaraz po tym zaczęłam przepraszać… Azusa była zdziwiona moim zachowaniem, tak samo zresztą jak i ja…

Poza tym, dzień minął dość normalnie… po powrocie do domu, położyłam się do łóżka… zasnęłam twardym snem… a przynajmniej tak myślałam.

Obudziłam się dopiero rano, w sobotę… Zapomniałam, że to nie Europa i sobota nie jest dniem wolnym od zajęć. Było już trochę za późno, żeby iść do szkoły. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co zobaczyłam. Przeraziło mnie to tak, że myślałam, że to tylko jakiś koszmar… całe ubranie, pościel i ręce miałam we krwi. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Zerwałam się z łóżka, prosząc w głębi, aby był to tylko sen… na podłodze były krwawe ślady, prowadzące z mojego łóżka, przez mój pokój i korytarz, a także schody… Miałam odruchy wymiotne. Smród dość świeżej krwi było czuć w całym domu.

Pobiegłam do pokoju Kurta i Mai. Nie było ich. W panice zbiegłam na dół. Tu też nigdzie ich nie było… Krwawe ślady ze schodów szły przez kuchnię, w której leżał zakrwawiony nóż. Dalej przechodziły przez salon, aż do wyjścia. Przerażona, porwałam telefon domowy i, nie zważając na zakrwawione ręce, wykręciłam numer Kurta… zdenerwowana wsłuchiwałam się w sygnał…
Odebrał. Prawie popłakałam się ze szczęścia…
-Mira? Coś się stało? –pytał zdziwiony.
-Nic ci nie jest? Co z Mai?
-Wszystko w porządku, a co, coś się stało?
-N..nie, coś ty… tak pytam… -powiedziałam troszkę dziwnie i rozłączyłam się. *Więc są cali… w takim razie, co to za krew? Na pewno nie moja, bo nie mam żadnych ran…*

Postanowiłam pójść za śladami. Wcześniej jednak szybko umyłam się i przebrałam w czyste ubrania. Wyczyściłam dom, by uniknąć zbędnych pytań ze strony małżeństwa… Zajęło mi to około 1,5 godziny… wyszłam z domu. Szłam za śladami z krwi… ale po około 10 metrach od wyjścia ślady się urywały. Widać było jednak, że ktoś celowo je zmył. Posprzątałam więc resztę śladów i, wciąż w wielkim szoku, usiadłam na kanapie w salonie. Włączyłam sobie telewizor. Przeskakiwałam z kanału na kanał. Gdzieś pomiędzy tym, usłyszałam wiadomości miejscowej telewizji… „Zeszłej nocy znaleziono zmasakr…” –urwało, gdy zmieniałam kanał, ale szybko wróciłam, by dowiedzieć się, o co chodzi.
„[…] parku Wallington bezdomny mężczyzna zauważył ślady krwi. Od razu zaczął wzywać pomoc. Jeden z przechodniów pomógł bezdomnemu skontaktować się z policją, która przyjechała na miejsce i odkryła zmasakrowane ciała kilku nieznanych osób. Ciała były w przerażającym stanie, więc nie można było rozpoznać zabitych osób. Jeśli ktoś zauważy zaginięcie bliskich, prosimy o niezwłoczny kontakt…” –wyłączyłam telewizor. Byłam w wielkim szoku… *Czy ja to zrobiłam? A może to po prostu przypadek… w sumie nie wiem, co to za krew… może po prostu Kurt chciał zrobić mi kawał… Tak, to był tylko niewinny dowcip…* -zaczęłam sobie wmawiać. Siedziałam na kanapie, czekając na powrót brata.

Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi, zerwałam się z kanapy i pobiegłam otworzyć. Z nadzieją nacisnęłam klamkę. To była Mai. Odetchnęłam, choć chciałam zobaczyć Kurta…
-Hej Mira!
-Hej…
-Coś nie tak? –spytała trochę zmartwiona.
-Nie, wszystko ok… -powiedziałam i poszłam do swojego pokoju… włączyłam laptopa. Postanowiłam pogadać z Azusą. Opowiedziałam jej wszystko, co się dzisiaj wydarzyło…

Świadomość – Niedziela, 14 kwietnia

W niedzielę trochę się uspokoiłam… wyszłam w miasto i spotkałam się z Azusą. Poszłyśmy razem do centrum handlowego. Chodząc od sklepu do sklepu, spotkałyśmy Naokiego i Takashiego… niezbyt cieszyłam się ze spotkania.
-Hej dziewczyny… -rzucił Naoki.
-Hej. –warknęłam.
-Coś nie tak, Mira-chan? –spytał Takashi lekko zaniepokojony.
-Naokiego spytaj. –odwarknęłam i odeszłam od nich. Azusa, zdziwiona, nie poszła za mną… rozumiała, że to nie jej sprawa i że nie chcę jej mówić… postanowiłam wrócić do domu.
Miałam jeszcze trochę czasu, więc po drodze wstąpiłam do kawiarni. Przyglądałam się ciastkom ukrytym za szklaną szybką… zbiłam szybę, raniąc sobie rękę. Nie zważając na ból wzięłam jakiś większy kawałek szkła i przeskoczyłam za ladę … moją ofiarą była kasjerka, na oko trzydziestoletnia mężatka. Złapałam ją i finezyjnym ruchem, bez jakichkolwiek skrupułów, jedną, głęboką raną ozdobiłam jej krtań, a potem zaczęłam rozpruwać jej twarz. Ciepła krew spływająca po mojej dłoni dawała poczucie wyższości, w tym krótkim momencie czyjeś życie należało do mnie... Kiedy kobiety nie dałoby się już rozpoznać, wypuściłam szkło z ręki i przerażona złapałam się za głowę.
-Co… co ja zrobiłam!? Ja nie chciałam! – zaczęłam wzrokiem szukać jakiegoś kranu. Kiedy wreszcie oczami napotkałam upragnione źródło wody, bez zastanowienia odkręciłam wodę. W oszalałym tempie zmyłam z siebie całą krew. Wybiegłam z kawiarni cała mokra… zaczęłam biec w stronę domu. Rozpłakałam się, byłam w ciężkim szoku. Ludzie, których mijałam, strasznie dziwnie się na mnie patrzyli. Biegłam w panice, więc nie zatrzymywałam się, nawet jak jakaś zmartwiona pani chciała spytać, gdzie się zraniłam i co się stało, bo nie udało mi się zmyć wszystkiego… Dopiero po jakimś czasie zaczęłam strasznie marznąć. Trzęsłam się jak ratlerek. Powoli poszłam w kierunku domu. Po drodze zaczepił mnie jakiś chłopak. Miał kasztanowe włosy i mocno zielone oczy… wyglądał na studenta. Lekko przestraszona, chciałam od razu odejść, ale nieznajomy złapał mnie za zranioną rękę. Syknęłam i odwróciłam się, a on tylko uśmiechnął się przyjaźnie, puścił mnie i zdjął swoją bluzę. Zdziwiona patrzyłam, co robi chłopak…
-Weź ją… -powiedział miło i otulił mnie bluzą.
-Nie mogę, przepraszam… -odpowiedziałam zdejmując bluzę…
-Weź ją, bo się przeziębisz. –odparł z troską i z powrotem nałożył na mnie bluzę.
-A..ale…
-Ćśśś….
-Daj mi swój numer, umówimy się… wtedy oddam ci bluzę. –powiedziałam, sama nie wiem czemu…
-Jasne. Masz na czym zapisać?
-Mam telefon. –powiedziałam i z kieszeni wyjęłam szpanerskiego smartfona…
-Zapiszę ci. –wziął mój telefon, szybko zapisał swój numer i oddał mi go.
-Dzięki…
-Nie ma za co… tylko nie waż mi się zachorować… -zaśmiał się.
-Jasne… - mruknęłam i szybko odeszłam - Przynajmniej teraz było mi ciepło.

Kiedy doszłam do domu, w progu przywitał mnie Kurt…
-Tadaima! (Jestem!) – krzyknęłam wchodząc.
-Czemu jesteś mokra? I co to za bluza? –pytał trochę zdziwiony…
-Potknęłam się i wpadłam do stawu…
-Hah, tak jak myślałem… chyba już zawsze będziesz taka łajzowata! –zaśmiał się.
-Nie odzywaj się, nic ci do tego! –warknęłam i poszłam na górę. Zanim jeszcze doszłam do końca schodów, otrząsnęłam się i sama zdziwiłam się swoim zachowaniem. Wzruszyłam ramionami i poszłam do łazienki… rozebrałam się, powiesiłam mokre rzeczy, aby wyschły i weszłam pod prysznic. Puściłam ciepłą wodę… stałam tak przez około 30 minut… umyłam i zrelaksowałam się. Kiedy wyszłam, otuliłam się ręcznikiem… siedziałam jeszcze w łazience, musiałam przemyśleć to, co się właśnie stało…

Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Mira? Wszystko w porządku? –usłyszałam Mai…
-T..tak. Już wychodzę. –odparłam i wstałam. Odetchnęłam, otworzyłam drzwi i wyszłam. Dopiero teraz poczułam, jak duszno było w łazience. Wzięłam głęboki wdech, odczuwając ulgę… popatrzyłam na Mai i uśmiechnęłam się.
-To dobrze… Na jutro upiorę bluzę tego chłopaka… -powiedziała i uśmiechnęła się.
-Dzięki… -powiedziałam i poszłam do pokoju. Siadłam na łóżku… *Czyli to nie był żaden chory dowcip Kurta? To była… prawdziwa, ludzka krew? Co się ze mną dzieje…* -zaczęłam się zastanawiać, kiedy zadzwonił telefon. Azusa. Odebrałam.
-Halo?
-Hej Mirajane… wszystko ok?
-Jasne…
-O co chodziło? Czemu tak nagle poszłaś?
-Nie chcę o tym gadać…
-Rozumiem… powiesz, kiedy będziesz chciała?
-Jasne. –odpowiedziałam miło. Nastała troszkę krępująca cisza…
-Będę mogła przyjść do ciebie na noc? –spytałam po chwili.
-P..pewnie. Ale raczej nie na tygodniu…
-Ok, to co, w piątek?
-Jasne. –odparła Azusa.
-Dzięki… do jutra.
-Pa. –rozłączyła się… Odetchnęłam. Popatrzyłam na swoją zranioną rękę… ubrałam się w piżamę, choć było dość wcześnie… zeszłam na dół i w kuchni, w jednej z szafek znalazłam bandaże. Zawinęłam sobie zranioną rękę… nie krwawiła zbyt mocno, prawie wcale (przecież płukałam ją w jeziorze i pod prysznicem), ale nie chciałam ryzykować pobrudzeniem ubrań. Westchnęłam. Nagle ktoś przytulił mnie od tyłu. Odruchowo mocno nadepnęłam na nogę napastnika i wyrwałam mu się, odwracając się. Dopiero teraz zobaczyłam, że to tylko Kurt.
-Człowieku, nie strasz mnie tak… -powiedziałam trochę zażenowana.
-Ja cię straszę!? Na dodatek teraz mnie przez ciebie noga boli… skąd ty wzięłaś tyle siły?
-Sama nie wiem… po prostu od zawsze byłam silna, tylko nie wykorzystywałam tego… Mogę iść w piątek do koleżanki na noc? -zwinnie wywinęłam się z tematu.
-Pewnie. Róbta co chceta. –zaśmiał się.
-Dzięki… -mruknęłam. Westchnęłam i poszłam do pokoju. Wzięłam pierwszą lepszą mangę i zaczęłam czytać, a po dłuższym czasie zasnęłam.

9
Opowiadania / Odp: Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:33:57 »
Potwór – Kolejny poniedziałek, 8 kwietnia
Przez kolejny tydzień nic ciekawego nic się nie działo… Oprócz tego, że jakoś nikt się nie śmiał i Kurt łaskawie zainwestował w mundurek dla mnie. Wciąż nie dawało mi spokoju, o co dokładnie chodziło Takashiemu… Dotąd nikt nigdy nie interesował się, czyją jestem rodziną… Któregoś razu, kiedy jadłam drugie śniadanie i gadałam (oczywiście znów tylko słuchając) z Azusą, podszedł do nas Naoki-wysoki, dobrze zbudowany chłopak o dość jasnych, miodowo-karmelowych włosach i mocno szarych oczach… Bez słowa usiadł obok nas. Po chwili milczenia, postanowiłam spytać go, o co chodzi…
-Ishizawa-senpai… przyjaźnisz się z Hiroatsu-kunem, nie?
-T..tak. A co? Poza tym, mów mi Naoki. I tak do ciebie wszyscy mówią po imieniu…
-H..hai. Nie wiesz czemu interesuje się moim bratem?
-Chyba coś wiem… -odparł troszkę tajemniczo.
-Powiesz mi? –poprosiłam…
-Jeśli tylko coś dla mnie zrobisz. Ale to ma być nasz sekrecik… -powiedział ciszej, nie zważając na Azusę.
-Jasne… czego chcesz?
-Wystarczy, że przyniesiesz mi książkę… -szepnął.
-Jaką?
-Znajdź wysokiego chłopaka z ciemnymi włosami, jest w granatowej bluzie. Poproś go o książkę i powiedz, że ja ci kazałem… jak nie zechce jej dać, wróć do mnie… zajmę się nim.
-Ok… -powiedziałam i wstałam. Powiedziałam jeszcze tylko Azusa, że spotkamy się w klasie. Wyruszyłam na poszukiwania…

Co prawda droga nie była łatwa, zwłaszcza z moją niezdarnością, ale w końcu znalazłam chłopaka odpowiadającego opisowi… stał samotnie na trzecim piętrze, przy szafkach obok męskiej toalety. Na korytarzu nie było nikogo więcej… Piętro jest rzadko odwiedzane przez uczniów, bo jest tu tylko jedna sala lekcyjna. Serce zaczęło mi bić trochę szybciej, napędzone adrenaliną, która nie wiem skąd się wzięła. Może to przeczucie? Niepewnie podeszłam do chłopaka… popatrzył na mnie trochę zdziwiony.
-Dałbyś mi… książkę? –spytałam, troszkę przestraszona.
-A kto prosi?
-Naoki mnie przysłał… -odparłam trochę zdenerwowana…
-Nie dam ci jej. –powiedział i zwinnie złapał mnie za nadgarstki… uniósł je w górę i przyparł mnie do szafek… przestraszyłam się… Już miałam krzyknąć, ale chłopak powstrzymał mnie, przytykając mi palec do ust.
-Ćśśś…. Nie krzycz. To i tak nic ci nie da… Pobawmy się w doktorka… -zaśmiał się cicho i wolną ręką przejechał mi po talii… próbowałam wyrwać ręce z uścisku, ale chłopak był zbyt silny. Zdenerwowana i przestraszona, zaczęłam płakać… obcy zaczął dotykać mnie po piersiach.
-Przyjemne… takie mięciutkie. –powiedział cicho. Przysunął się do mnie lekko, ocierając się o mnie. W myślach błagałam o to, by ktoś tędy przechodził… ale na nic się to nie zdało. Na tym piętrze chodzi bardzo niewielu ludzi. Chłopak zaczął jechać ręką niżej, sięgając pod moją spódnicę. Już miałam krzyknąć, ale powstrzymałam się. Za to mocno kopnęłam chłopaka. Nie wiem, jak mi się to udało, ale trafiłam w jego genitalia. Nieznajomy skulił się w pół i upadł, puszczając mnie. Uciekłam jak najszybciej mogłam, potykając się przy okazji… Kiedy zeszłam na niższe piętro i zobaczyłam innych uczniów, poczułam się bezpieczniej… weszłam do damskiej łazienki i zamknęłam się w jednej z kabin. Usiadłam na podłodze, skuliłam się i zaczęłam płakać… nawet nie zauważyłam, kiedy zabrzmiał dzwonek na lekcje.

Siedząc w łazience, zastanawiałam się, skąd wzięłam tyle siły na kopnięcie zboczeńca… nie wiedziałam, że jak chcę, to mogę być aż tak zaradna! Po półgodzinnym płakaniu dostałam SMS’a…
„Mira, gdzie jesteś? Wszystko ok?”
Od Azusy. W tym momencie przypomniałam sobie, że zaczęła się lekcja. Zerwałam się na równe nogi, choć i tak bez zamiaru wrócenia do klasy…
„Idę do domu. Źle się czuję.” –odpisałam. Uważnie wyszłam z łazienki i szłam korytarzami, tak, aby nikt mnie nie zauważył. *Do czego to doszło, żebym uciekała ze szkoły…* -pomyślałam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy przeszłam przez główne drzwi szkoły. Powoli poszłam w kierunku domu… pomimo dość długiej drogi, nie zniechęciłam się… przynajmniej mogłam zobaczyć miejskie krajobrazy, które naprawdę mnie ciekawiły. Prawie na początku spaceru założyłam słuchawki, które podłączyłam do telefonu i puściłam muzykę. Jak to w mieście, było dość dużo ludzi… oczywiście każdy, kogo mijałam, dziwnie się na mnie patrzył… postanowiłam mieć to gdzieś. Ale w połowie drogi znów się rozpłakałam… zaczęłam biec, mijając coraz większą ilość ludzi… irytowało i denerwowało mnie to…

Tak biegnąc do domu, o dziwo nie wywalając się ani razu, zrozumiałam coś… zrozumiałam, że…
Kiedy dotarłam na miejsce, zdjęłam słuchawki i westchnęłam… wyjęłam klucze, otworzyłam drzwi i weszłam do pustego domu… znów westchnęłam. Poszłam na górę do swojego pokoju i położyłam się na łóżku… Azusa dzwoniła kilka razy, ale ignorowałam to… leżałam tak, aż zrobiłam się głodna… leniwie zeszłam na dół, zmierzając do kuchni. Upadłam na schodach, mocno uderzając się w głowę. Zemdlałam.

10
Opowiadania / Odp: Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:32:11 »
Dzień pierwszy… czy już zawsze tak będzie? – Poniedziałek, 1 kwietnia
I w końcu przyszedł poniedziałek… Nieszczęsny poniedziałek. Kurt wraz z Mai specjalnie dla mnie wstali, żeby odwieźć mnie do nowej szkoły. Ubrałam się w nową sukienkę, którą kupiła mi żona brata. Ciemnozielona, zwiewna mini bardzo ładnie podkreślała mi smukłą talię i kształtny biust, a na nogach miałam również zielone tenisówki na białej koturnie… Pomimo to, nie czułam się najfajniej. Zżerały mnie wątpliwości i strach… ale nie dawałam niczego po sobie poznać. Zostałam odwieziona do szkoły przez brata… nie dało się nie patrzeć, jak biała dziewczyna w zielonej sukience wysiada z czerwonego lamborghini… Wszyscy się patrzyli. Zwłaszcza, że wyróżniałam się nie tylko cerą i włosami… wszyscy byli w mundurkach! Grunt, że mogłam choć trochę zasłonić twarz białymi, falowanymi włosami, które sięgają mi aż za pośladki.
Kiedy tylko weszłam do dużego budynku, potknęłam się i wpadłam na jakąś dziewczyną, która oburzona odepchnęła mnie na bok. Leżałam teraz na podłodze… nie martwiłam się, zdążyłam się przyzwyczaić… Zaraz po tym podeszła do mnie inna dziewczyna i wyciągnęła do mnie dłoń. Zdziwiłam się, ale podałam rękę dziewczynie, która pomogła mi wstać. Uśmiechnęłam się, a ona to odwzajemniła. Pomimo to, i tak mi się uważnie przyglądała… Najczęściej jednak spoglądała na moje oczy. Nie przeszkadzało mi to aż tak…
-Jestem Kawasaki Azusa. - powiedziała po chwili. Niższa ode mnie dziewczyna (nie patrząc na moje koturny) o jasnych, w odcieniu czerwonego brązu włosach do ramion i ciemnych oczach… Zdziwiłam się, że się do mnie odezwała, na dodatek nie było to żadne wyzwisko, ba! powiedziała to bardzo miło.
- Mira..Mirajane. – odezwałam się po chwili, lekko zszokowana.
- Hajimemashite! (Miło mi cię poznać.)… coś nie tak?
-I..iie (N..nie).
-Heh, to dobrze. – uśmiechnęła się.  –Jesteś tu nowa, prawda? Nigdy wcześniej nie widziałam tu nikogo takiego… choć z drugiej strony, to dość duża szkoła… - zaczęła się zastanawiać.
-T..tak, jestem nowa. Będę chodzić tutaj do drugiej klasy.
-Do drugiej? A dokładniej? Ja też jestem w drugiej, może będziesz ze mną w klasie! – uśmiechnęła się.
-Do drugiej C… - powiedziałam niepewnie.
-Witaj w klasie, Mirajane! Dobrze trafiłaś, u nas jest naprawdę dużo fajnych osób!
-Miło..miło wiedzieć, Kawasaki-san. – powiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Mów mi Azusa!
-H..hai. (D..dobrze)
-Chodźmy już do klasy, zaraz dzwonek… - powiedziała, spoglądając na zegarek.
-D..dobra… - powiedziałam i poszłyśmy. Faktycznie, ledwie weszłyśmy do klasy, a na korytarzu rozległ się dzwonek na lekcje. Rozejrzałam się po klasie. Było tu tyle nowych osób… na szczęście, każdy był zajęty sobą. Odetchnęłam z ulgą, ale nie pozostałam w tym stanie zbyt długo. Do klasy wszedł nauczyciel – wysoki mężczyzna około 40-stki, wyglądający na bardzo zabawnego i miłego gościa. Kiedy tylko mnie zobaczył, szeroko i miło się uśmiechnął.
-Ach! Mira! Miło mi cię poznać! – powiedział dość szybko i dość mocno uścisnął moją rękę. Uśmiechnęłam się niepewnie… Kawasaki stała obok i zaśmiała się.
-Konnichiwa! (Dzień dobry) –uśmiechnęła się dziewczyna.
-Konnichiwa Azusa-chan! Znasz już Mirę-chan, tak? Muszę ją przedstawić klasie. SŁUCHAĆ KLASA! Ta oto miła panienka stojąca obok mnie, właśnie zaczęła chodzić do naszej szkoły.
-Azusa? Ale Azusa jest tu od dawna! – krzyknął jakiś chłopak. Reszta się zaśmiała.
-Nie, pacanie! Ta druga! – krzyknął śmiejąc się i zaczął wskazywać na mnie. Uśmiechnęłam się.
-Aaaa… no dobra. – powiedział chłopak i się zaśmiał. I znów odezwały się moje kompleksy… rumieniec wyszedł na wierzch. Wszyscy się na mnie patrzą!
-To jest Mirajane Swiftkill. Macie być dla niej mili, bo inaczej! – krzyknął nauczyciel i się zaśmiał.
-Hai, hai… będziemy…! - zaśmiał się ktoś.
-Miruś, mogę ci mówić Miruś, nie? – spytał nauczyciel, na co ja delikatnie kiwnęłam głową.  –Możesz usiąść na miejsce. – powiedział miło.
-Siedzisz obok mnie! – powiedziała ochoczo Azusa, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Prawie się wywaliłam, ale dzięki dziewczynie jakoś się udało mi się utrzymać równowagę… Usiadłyśmy obok siebie, w drugim rzędzie. Przez całą lekcję czułam się skrępowana… wszyscy się na mnie patrzyli… ale uśmiech profesora dodawał mi otuchy.

Przerwa. Kawasaki zaciągnęła mnie na jedną z ławeczek na korytarzu i zaczęłyśmy gadać. A właściwie to ona gadała, ja tylko słuchałam. Zachowywała się trochę, jakby znała mnie od dawna… Było bardzo miło. Dzięki temu zaczęłam się uśmiechać. Każdy, kto obok nas przechodził, dziwnie się patrzył… W końcu nie codziennie można spotkać albinoskę. Zwłaszcza w Japonii. Grunt, że się chociaż nie śmiali… ale to dopiero początek.

Kolejna lekcja. Nauczycielka bardzo miło mnie powitała i… znów się wszyscy patrzyli. Na kolejnej przerwie, znów usiadłam z Azusą… ale tym razem podszedł do nas jakiś chłopak…
-Hej Mira-san… - tak, chłopak był z naszej klasy. Dość przystojny, wysoki blondyn o niebieskich oczach…
-T..tak? – spytałam niepewnie.
-Czego chcesz, Takashi? – spytała wkurzona Azusa, bo przerwał jej opowieść o tym, jak na wakacje ją i jej młodszego brata goniły dziki.
-Masz na nazwisko Swiftkill… jesteś rodziną Kurt’a? Wybacz, że pytam, ale po prostu tak mnie to jakoś męczy…
-T..tak… Jestem jego siostrą… - odpowiedziałam lekko przestraszona.
(Już wyjaśniam, o co chodzi. Otóż Kurt Swiftkill jest dość znanym w Japonii lekarzem, a jego żona Mai Okimoto-Swiftkill jest reżyserką i pisze scenariusze.)
-Woow…
-Spadaj Takashi! – warknęła Kawasaki…
-Już, ja tylko się chciałem zapytać… - powiedział, po czym poszedł.
-Nie przejmuj się nim… To idiota. - powiedziała Azusa, patrząc za chłopakiem.
-Nie ma sprawy… nic się przecież nie stało.
-Niby tak, ale nie powinien o to pytać. Boże, co ja z nim mam! Nie dość, że muszę się z nim męczyć w szkole, to poza szkołą też zatruwa mi życie…
-Jak to?
-Mieszka obok mnie. Znamy się od dziecka… ale to kompletny idiota.
-Heh… - westchnęłam, a Azusa wróciła do przerwanej opowieści…

Kolejne lekcje minęły tak samo jak poprzednie… Po lekcjach pod szkołę znów podjechało czerwone lamborghini, a z niego wysiadł mój brat. Podeszłam do niego zadowolona, a on  z uśmiechem mnie przytulił.
-Jak w szkole? Znalazłaś sobie koleżanki? A może wyhaczyłaś jakiegoś chłopaka, co?  - zapytał i zaśmiał się.
Postukałam się po głowie, robiąc zażenowaną minę i mówiąc: „Tu się jebnij.” 
-Ale znalazłam sobie koleżankę. – dodałam po chwili.
-Tak? Jak się nazywa? Gdzie mieszka? Jak wygląda? – zaczął wypytywać i się zaśmiał.
-Kawasaki Azusa… ma jasne, czerwonawe włosy do ramion i jest niższa ode mnie. Więcej nie wiem. – zaśmiałam się.
-Dobra, kiedy indziej się dowiesz… ale dobrze cię tu traktują?
-Tak… mógłbyś przestać się tak wypytywać?
-Nie! – zaśmiał się, złapał mnie i poczochrał.
-Weeeź! – zaśmiałam się. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, że sporo ludzi na nas patrzy…
-Dobra, jedźmy do domu… chyba, że chcesz gdzieś iść?
-Nie… jedźmy do domu.
-Ok! – powiedział zadowolony, że mi się tu podoba, wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu.

11
Opowiadania / Opowiadania Shury
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:30:46 »
Pierwsze opowiadanie,jakie tu dodam,jest dość długie i jeszcze niedopracowane,więc proszę o wyrozumiałość.Pragnę również zastrzec sobie wszystkie prawa do tego tekstu,więc nielegalne kopiowanie i zmienianie go bez mojej zgody może być lub będzie karane.

Dzień, w którym wszystko się zaczęło
Jak to jest być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie? Tego nie wiem, ale za to mogę powiedzieć, jak to jest być jednym z większych pechowców…

Od dziecka nie miałam łatwo. Bo jak biała jak śnieg, chudziutka dziewczynka miała się odnaleźć pośród innych, normalnych dzieci? Byłam inna… i nic nie można było na to poradzić. Nigdy  nie akceptowana przez innych, a na dodatek naprawdę bardzo niezdarna. Cały czas potykałam się o własne nogi… I to nie zmieniło się nawet w liceum, choć od dłuższego czasu jestem w pierwszej klasie…

-Mira! Mirajane! – z przemyśleń nagle zbudziła mnie nauczycielka. Dość wysoka, zbliżająca się do pięćdziesiątki pani, która swoim wzrokiem po prostu zabijała… Wszyscy się jej bali, ale pomimo to, była naprawdę bardzo fajna.
-T..tak? – spytałam, ponieważ nadal nie docierało do mnie, co się stało. Wszyscy wokół zaczęli się śmiać. Jak zwykle.
-Mira, przestań proszę bujać w obłokach! To nie miejsce i czas na takie rzeczy… - zganiła mnie.
-D..dobrze. – powiedziałam zawstydzona, choć to już nie pierwszy raz. Kiedyś ktoś mi powiedział, że wyglądam uroczo, kiedy się rumienię… Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Dość wyraźny rumieniec na prawie idealnie białej skórze raczej nie wygląda dobrze, zwłaszcza że mocno podkreśla moje nieszczęsne, czerwone oczy, których większość ludzi się boi…

Po lekcjach wróciłam do domu, znajdującego się w maleńkiej wsi na terenach Wielkiej Brytanii… jak zwykle, zamknęłam się w swoim niewielkim pokoju, włączyłam laptopa i zaczęłam oglądać swoje ulubione anime, jedząc lody… I wtedy do pokoju wparował mój starszy brat, którego nie widziałam od kilku długich lat… Kurt zawsze był moim wsparciem. Ale odkąd wyjechał na studia za granicę, a potem jeszcze się ożenił… zostałam sama. Nawet moja mama mnie nie rozumiała tak jak on. Nikt mnie nie rozumiał… nawet ja. Pomimo to, byłam nawet szczęśliwa… nie miałam żadnych zmartwień, oprócz nauki, ale to mi nie przeszkadzało.
-Co tak siedzisz, mała? – spytał dość wysoki 28-latek o jasnych włosach i pięknych, niebieskich oczach…
-Kurt! Jak ja się stęskniłam! Opowiadaj, co tam u was? – odwróciłam się, wesoła.
-Ehh… u nas nic takiego… znalazłaś sobie w końcu jakieś koleżanki? – spytał ironicznie.
-Nieważne?
-Czyli nie? Mira, musisz się w końcu z kimś zakumplować! Wiesz, że nie mogę tu tak często przyjeżdżać…
-Wiem! Ale… wszyscy w szkole nie są do mnie zbyt przyjaźnie nastawieni… dziwnie na mnie patrzą, choć znają mnie od tak dawna….
-I czym się przejmujesz? Jesteś niezwykła, zazdroszczą ci!
-Tsa… mów, jak chcesz, ja swoje wiem.
-Ty nic nie wiesz, baka (głuptasie)! – powiedział i popukał mnie w głowie.   – Mam pomysł… A może chciałabyś pomieszkać trochę ze mną i z Mai? Wyrwiesz się w końcu z tej nudnej wioseczki… może w końcu kogoś poznasz!
-No nie wiem… a co na to mama? I Mai? Nie będą miały nic przeciwko? Poza tym, to strasznie daleko…
-Mai już się zgodziła. A co do mamy… heh, nie będzie miała nic do gadania. Pakuj się, jutro wyjeżdżamy.
-Jak to jutro!? A szkoła!? Przecież nie mogę się przenieść w środku roku!
-Nie martw się… zapiszę cię do szkoły w Japonii. U nas dopiero za tydzień zaczyna się rok szkolny. – uśmiechnął się.
-A..ale…
-Przecież znasz japoński.
-Niby tak, ale…
-Przestań z tym ale!
-Ok, ok… dobra, pojadę… - powiedziałam niepewnie, a Kurt wyszedł uradowany i dumny, że się zgodziłam. Dopiął swego.

Następnego dnia, spakowana i wyszykowana wyjechałam razem z bratem… Nie było mi szkoda, nie będę miała za kim tęsknić… Właściwie, to się cieszyłam. W końcu zobaczę duże miasto! A przynajmniej większe, niż malutka wieś, w której mieszkałam… mieszkało tam około 15 rodzin. To nie jest dużo…
Podróż minęła bez problemów… W Japonii byłam tylko trzy razy w życiu, a pomimo to widoki średnio mnie interesowały. Kiedy byliśmy już na miejscu, moim oczom ukazał się dość duży, piękny dom. Nie zdążyłam nawet przekroczyć progu, a już zostałam wyściskana przez Mai.

Mai jest dziewczyną, heh, właściwie kobietą, o ciemnych, dość długich włosach zawsze związanych w kucyk. Ma piękne, zmysłowe zielone oczy i długie, ciemne rzęsy. Do tego jest bardzo zgrabna i dobrze zbudowana. Mój brat ma naprawdę niezły gust…
-Mira! Jak dawno cię nie widziałam! Ale ty wyrosłaś!
-Heh… dzięki. – uśmiechnęłam się.
-Ostatnio byłaś tu chyba 4 lata temu, nie? Jak się pobraliśmy?
-T..tak, chyba tak…
-Jejku, ale się zmieniłaś! Ale z tego, co słyszę, wciąż jesteś skromna…
-Ch..chyba tak…
-Mai! Nie męcz mi tu siostry! – krzyknął Kurt, niosąc dwie z moich 4 walizek.
-Hai, hai … - powiedziała dziewczyna, po czym pocałowała Kurta kiedy ją mijał. Uśmiechnęłam się, widząc tą uroczą scenkę…

Po kilku godzinach byłam już rozpakowana w pokoju gościnnym, który znajdował się na piętrze. Od teraz to będzie mój pokój… Dość przestronne pomieszczenie z dużym, balkonowym oknem. Pod ścianą z drzwiami wychodzącymi na korytarz stoi duża, nowoczesna szafa z lustrami. Pod sąsiednią ścianą stoi ładne, równie nowoczesne biurko, obok którego znajduje się zgrabna półka na książki. W rogu pokoju jest dość duże, ale pojedyncze łóżko, przy którym znajduje się szafeczka nocna. Wszystko jest w tym samym stylu i kolorze… wszystko jest białe, a dokładniej w kolorze białej czekolady. Pomimo to, dobrze czułam się w tym pokoiku. Grunt, że przynajmniej zasłony są turkusowe… tak samo jak i narzuta, pod którą kryje się biało-turkusowa kołdra i poduszka. Dobre i tyle.

Kiedy zeszłam na dół, na stole w jadalni, która jest połączona z salonem, zobaczyłam przygotowaną kolację. Rozejrzałam się. Piękne, nowoczesne pomieszczenia z drewnianą podłogą dodawały stylu i uroku… W salonie, oprócz dużego, płaskiego telewizora, był duży, piękny kominek. Przy przeszklonym stoliku kawowym stała kanapa i dwa fotele wykonane z białej skóry, pod którymi leżał piękny, brązowy dywan… Kawałek dalej, na podeście stał wielki, czarny fortepian. W jadalni natomiast stał duży, drewniany stół, przy którym było kilka krzeseł… Nikogo jednak nie zauważyłam. Poszłam więc do kuchni. Bingo! Przy blacie stała Mai i wkrajała właśnie coś do pysznie wyglądającej sałatki… Rozejrzałam się po kuchni. Równie nowoczesna, co mój pokój, urządzona nawet w tym samym stylu… tak zresztą, jak cały dom - na biało. Tutaj jednak akcentował inny kolor. Czarny. Czarna lodówka, piekarnik, mikrofalówka i inne sprzęty kuchenne… Wszystko się zgrywało w bardzo ładną całość.
-O! Mira! Rozpakowałaś się już?
-T..tak… - odpowiedziałam, wciąż zamyślona.
-Kolacja zaraz będzie gotowa. Możesz już siadać. – powiedziała Mai i się uśmiechnęła.
Posłusznie przeszłam do jadalni, gdzie zastałam siedzącego Kurt’a, który zaczął coś wcinać. Usiadłam naprzeciwko i uśmiechnęłam się delikatnie. Po chwili weszła Mai z sałatką, postawiła ją na środku stołu i usiadła obok mnie.
-Itadakimasu (Smacznego)! – powiedziała wesoła i nałożyła sobie owej sałatki.
-D..dzięki… - powiedziałam niepewnie. Po chwili również sięgnęłam po sałatkę i nałożyłam sobie trochę, po czym próbując odłożyć miskę na miejsce, zahaczyłam o dzbanek z herbatą, wylewając wszystko na stół. Zrobiło mi się strasznie głupio, więc zerwałam się szybko, przepraszając.
-Mira, spokojnie! Nic się takiego nie stało! – próbowała pocieszyć mnie Mai, kiedy Kurt poszedł po ścierkę, wrócił i zaczął wycierać. Kiedy cała herbata zniknęła ze stołu, oświadczyłam, że nie jestem głodna… choć to nie była prawda. Poszłam szybkim krokiem na górę, potykając się po drodze na schodach. Zamknęłam drzwi od pokoju i wyszłam na balkon… zaczęłam obserwować zachód słońca.
Nawet nie wiem kiedy przestałam być sama. Obok mnie siedział właśnie Kurt i również patrzył na słońce mozolnie chowające się za horyzont. Spojrzałam na niego, a on się uśmiechnął i poklepał mnie po głowie.
-Stara, łajzowata Mirajane… - zaśmiał się.  – Nawet nie wiesz, jak mi cię brakowało.
-Tak… ale zawsze sprawiam same problemy… - odparłam przygnębiona.
-Przynajmniej nie jest nudno! ^^
Poprawił mi humor. Uśmiechnęłam się i go przytuliłam. Tak za nim tęskniłam…

Kolejny dzień w nowym domu… a już jutro idę do nowej szkoły. Pewnie inni zareagują na mnie, tak jak w starej szkole… pewnie znów będę popychadłem i obiektem do wyśmiewania…
Po śniadaniu Mai wyciągnęła mnie na zakupy… na początku nie chciałam z nią iść, ale po przejściu się po kilku sklepach przekonałam się do tego. Naprawdę fajnie się bawiłyśmy. Dzięki temu choć na chwilę zapomniałam o innych zmartwieniach. Po zakupach wybrałyśmy się jeszcze na lody, a potem wróciłyśmy do domu… Kurt nie był zbyt szczęśliwy, kiedy zobaczył łączny rachunek. Razem z Mai zaczęłyśmy się śmiać, a potem urządziłyśmy sobie mini pokaz mody. Bardzo miło spędziliśmy czas…

12
Wodospady / Odp: Wodospad Abby
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 20:27:59 »
_____________
Tylko kurde jak i kurde gdzie? xD
Założę se wątek i będę dawać rozdziałami ^^

13
Wodospady / Odp: Wodospad Abby
« dnia: Czerwiec 24, 2014, 17:03:18 »
__________
Nie umiem być brutalna c:
Ale mam krwawe opowiadanie,jak chcecie xD
40 stron :P
Tylko że to też trochę nowelka,romans,harem i cośtam jeszcze xD

14
Jezioro / Odp: Jezioro
« dnia: Czerwiec 23, 2014, 13:54:14 »
Wleciałam i wylądowałam gdzieś dalej od córki i Siddy.

15
Wodospady / Odp: Wodospad Abby
« dnia: Czerwiec 23, 2014, 13:53:32 »
-Więc...jak jeszcze byłyśmy małe,w sensie,ja i twoja mama,to na tych terenach trwała zaciekła wojna między dwiema watahami.Ja byłam w tej,która miała lepszą pozycję i zdawała się wygrywać.Za to twoja mama była w tej drugiej watasze.Brakowało im jedzenia,więc szczenięta wysłano do obozu treningowego,gdzie uczyły się walczyć.W moim przypadku,rodzice nas tego uczyli.Ale w takim samym stopniu kazali nam walczyć.Kiedy się poznałyśmy,Sidda próbowała mnie zabić-zaśmiałam się.
-Pomimo wojny,jakoś udało nam się zaprzyjaźnić.Jednak niedługo po tym,zabito alphę watahy twojej mamy...Kiedy to się stało,walki były jeszcze bardziej zacięte i ginęło jeszcze więcej wilków.Mogli przetrwać tylko najsilniejsi.Podczas kolejnej potyczki,moja matka,jako gamma watahy,wraz z grupką dowódców i alphą zabili rodziców Siddy,czyli twoich dziadków.To wyglądało strasznie...ona była taka wściekła i zrozpaczona...a jednocześnie wydawała się tak bezbronna.Kiedy zabiła owych zabójców,zakończyła wojnę.Te ziemie wypiły już za dużo krwi...I uważaj,bo gdzieniegdzie można jeszcze zobaczyć ciała i duchy wojowników...-popatrzyłam na szczenię,dość tajemniczo.
-Zbyt brutalna ta opowieść nie była,ale mam nadzieję,że o to ci chodziło.Poza tym,masz szczęście,że masz taką mamę...która cię kocha.-zmieniłam się w wilczą postać,zatrzepotałam skrzydłami,uśmiechnęłam się i wyleciałam.

Strony: [1] 2 3 ... 11
Polityka cookies
Darmowe Fora | Darmowe Forum
crazysquad gom duealllupi sawanna mundodetelenovelas